Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   279   —

spłynęło po mnie natychmiast. Odbiła się w niem wyraźnie nienawiść. Wiedział, że Dezelim kark skręcił przezemnie. Wywnioskowałem to z tego wzroku. Ten mały, uprzejmy i uniżony człowiek był moim wrogiem śmiertelnym.
— To było bardzo nieostrożne z jego strony — zauważył grzecznie. — Ale czy Dezelim wie, co robi jego szwagier i że to Szut?
Ach, pojął błąd swój i starał się go teraz naprawić, udając dziecięcą prostotę.
— Naturalnie, że wie, bo nie powiedziałby mi o tem — odparłem.
— Jak to od niego wydobyłeś?
— Podstępem.
— Na Allaha, ty jesteś niebezpieczny człowiek! Gdybym był Szutem, musiałbyś umrzeć natychmiast, ponieważ jednak jestem tylko ubogim krawcem i uczciwym człowiekiem, cieszę się, że są ludzie rozumni, zdolni do wyprowadzenia złych w pole. Gdy to jednak wiesz, to znasz tajemnicę wysoce niebezpieczną dla ciebie. Szut musi ciebie zamordować, aby siebie ocalić.
— Ba! W ostatnim tygodniu groziła mi kilkakrotnie śmierć. Wczoraj tylko dwa razy i onegdaj i przed dwoma dniami. Dzisiaj postanowił mnie Miridit zastrzelić siekanym ołowiem, albo zabić toporem.
— Jakże mogłeś odważyć się na to, by jechać za nim?
— Ja jeździłem już za innymi zuchami!
— Gdyby się był odwrócił, byłbyś zgubiony!
— Przeciwnie, on byłby stracił życie!
— Nie myśl tak! To Miridit, czyli waleczny!
— A co ja jestem, o tem się dzisiaj przekonasz. Jadąc za nim, miałem go ciągle przed sobą. Czy nie mogłem w dowolnej chwili wpakować weń kuli? Czy on był w mojej mocy, czy też ja w jego?
— Dziś życie jego zależało od twojej woli, jeśli jesteś dobrym strzelcem, ale jeśli się dzisiaj spotkacie, będziesz ty w jego mocy.