Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   173   —

— Tam istotnie odbyła się walka między nimi a mną.
— I ty ich zwyciężyłeś, jak mi mój brat opowiedział. Effendi, Allah był przy tobie, inaczej byłbyś im uległ!
— Zapewne! Cóż dalej?
— Posłaniec ostrzegł ich, żeby nie ufali swoim pistoletom i strzelbom, bo was się kula nie ima. Na to roześmiali się oni na całe gardło. Gdy im jednak przedstawił jak najdokładniej to, co widział w Ostromdży, zamyślili się i uwierzyli.
— A co ty o tem sądzisz?
— Effendi, czary są dwojakie, przy jednych wzywa się pomocy Allaha, przy drugich dyabła. Wy znacie magię, ale tę dobrą, przy której Allah pomaga.
Odpowiedziałem mu na to:
— Czy przypuszczasz istotnie, że Wszechmogący pozwoli się słowami, znakami i ceremoniami zmusić przez słabe stworzenia do tego, żeby spełniać ich wolę?
— Hm! Nie, gdyż w takim razie byłby człowiek możniejszy od Allaha. Ale, panie, ogarnia mię przerażenie, bo czarujecie z pomocą dyabła!
— O nie! Nie czarujemy wcale, nie umiemy więcej od innych ludzi.
— Ale przecież odporni jesteście na działanie kul!
— Zaiste bardzobyśmy się cieszyli, gdyby to było prawdą. Niestety jednak kula zrobiłaby w mojej skórze taką samą dziurę, jak w skórze każdego innego człowieka.
— Trudno mi w to uwierzyć. Chwytałeś przecież kule rękoma.
— I to był tylko pozór. Robiłem sobie już z tego wyrzuty, że utwierdziłem owych ludzi w zabobonie. Może się to da naprawić. Gdy wrócisz do Ostromdży, usłyszysz zapewne o nas. Powiedz tam, w jaki sposób wprawiłem ich w błąd. Słyszałem, że nas mają napaść, czy też z zasadzki zastrzelić i wpadłem na myśl rozpowszechnienia mniemania, jakoby nam kule nie szkodziły. Chcia-