Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   8   —

go przy nim do szafy. Widział to, a gdy w kilka dni potem zaglądnęłam tam przypadkowo, naramiennika nie znalazłam.
— Więc znasz teraz złodzieja.
— To on. On go miał; to dowiedzione. O ty łajdaku! Ja ci oczy wydrapię, ja ci...
— Cicho teraz — przerwałem w obawie, że potok jej wymowy, wystąpiwszy raz z brzegów, nie opadnie znowu tak łatwo. — Zatrzymaj naramiennik i zażądaj ukarania złodzieja. Widzicie teraz, jakiego czciliście człowieka. Ten zbój został teraz nawet basz kiatibem i sądził drugich. Przeklął mnie i posłał do piekieł, a ja omal nie ściągnąłem na siebie gniewu tego zacnego zebrania. Domagam się zamknięcia go w bezpiecznem miejscu, z którego nie można umknąć, i zawiadomienia o tem makredża z Saloniki.
Przyznano mi nietylko słuszność, lecz ozwały się nawet liczne okrzyki:
— Obijcie go naprzód! Dajcie mu bastonadę! Porozbijajcie mu podeszwy!
— Sapytyn ic ona bojunu — skręćcie mu kark! — unosił się „groszek“ srodze rozgniewany z powodu dokonanej u niej kradzieży.
Mibarek milczał dotychczas. Teraz dopiero zawołał:
— Nie wierzcie mu, to giaur! To złodziej. Wsunął mi właśnie do kieszeni naramiennik. On — wai...
Przerwał sobie tym okrzykiem bólu, bo harap Halefa spadł z trzaskiem na jego plecy.
— Czekaj, łotrze! — zawołał hadżi. — Ja ci to na plecach wypiszę, że dziś dopiero przyjechaliśmy w te strony. Jak mógł ten emir ukraść naramiennik? Zresztą taki sławny effendi nie może być złodziejem. Masz tu dowody.
Wymierzył mu jeszcze kilka tak potężnych razów, że obity głośno zaryczał.
— Aferim, aferim — brawo, brawo! — zawołali ci sami, którzy przed niewielu chwilami mogli być dla mnie niebezpiecznymi.