Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   154   —

gadasz; o szaleństwie, narwaniu i śmieszności? Nasz effendi zażądał gipsu; potrzebuje go, a wie zawsze, co czyni. Tysiąc takich brzuchaczy jak ty nie posiada tyle rozumu w pustych łbach, ile mieści się w koniuszku jednego włosa u niego. Jeśli go będziesz obrażał takiemi słowami, to możesz bardzo łatwo znaleźć się w tem naczyniu! Widać po tobie odrazu, że głupota jest twoją matką!
To nie zdarzyło się chyba nigdy temu mężowi nauki. Wyrwał się Omarowi, odstąpił o kilka kroków, zaczerpnął głęboko powietrza i wybuchnął, jak gdyby miał płuca prochem nabite:
— Czy mam tą czapką zatkać ci pysk rozpuszczony? Masz ją, ty synu małpy, ty wnuku i prawnuku pawiana!
Zdarł czapkę z głowy, zwinął ją w kłąb i rzucił w twarz Omarowi. Napadnięty pochwycił ją, sięgnął do naczynia, napełnił ją mąką gipsową i zawołał:
— Masz tu nakrywkę swego dziurawego rozumu!
I rzucił mu napełnioną gipsem czapkę w twarz, czerwoną od gniewu. Gips wysypał się z fezu i w tej chwili wyglądał lekarz jak biały gnomek piernikowy. Gips dostał mu się do oczu, on zaś wycierał je i wycierał, tupał nogami, pogubił przy tem pantofle, wrzeszczał jak nadziany na rożen, aż w końcu, kiedy znowu przejrzał, zdarł z ramion prędko kosz przez głowę i chciał nim cisnąć Omarowi w głowę. Ale przeciwnik, przygotowany na to widocznie, pochwycił kosz w powietrzu, przyczem otworzyło się wieko. Cała jego zawartość wypadła teraz na ziemię, a więc: obcęgi, nożyce, szpatle, pincetki, pudełka i inne rupiecie, a wśród nich główny instrument wschodniego lekarza: olbrzymia lewatywa.
Zręczny Arab schylił się szybko i zaczął tem wszystkiem bombardować doktora, który ze swej strony nie zdobył się na nic innego, jak na wykonanie prawa odwetu. Podnosił odbijające się odeń przedmioty i puszczał je ku Omarowi z całej siły. Przytem nie szczędził przezwisk, w używaniu których był widocznie wirtuozem; jakkolwiek ciekawe, nie nadają się one do powtórzenia tutaj.