Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   138   —

rzeń. Straciłem dzień roboty, a język piecze mnie z głodu. Zamiast trzydziestu piastrów, nie przyniosłem do domu nawet najdrobniejszej monety. Co będę jadł? Co dam ojcu i dzieciom, skoro nic nie mam? Gdybym był został w domu, byłbym w Radowicz sprzedał kilka koszów. Zato mogliśmy się najeść.
— Pociesz się! — uspakajał go ojciec. — Dostałem pięć piastrów od tego szeryfa, który niestety nie jest szeryfem. Możesz pójść do Radowicz i kupić chleba.
— Dzięki ci, panie! — rzekł koszykarz. — Miałem cię za złego człowieka, ale tyś dla nas dobry. Pagnę wyświadczyć ci jaką przysługę.
Zanim zdołałem odpowiedzieć, zabrał głos Halef. Obrócił się na siodle i zaczął odpinać moje buty, które wyglądały tak okrągło i gładko, jak gdyby tkwiły w nich moje nogi. Podczas rozmowy nadeszły dzieci koszykarza, obładowane świeżo naciętymi prętam i wierzbiny.
— Czyś głodny, mały narodzie? — spytał je Halef.
Starsze skinęły potakująco głowami, najmłodsze zaś zaczęło płakać. W Turcyi tak samo jak u nas. Wystarczy taką dziopkę zapytać o jej apetyt, aby zaraz łzy ujrzeć.
— To wynieś jaki kosz! — rozkazał Halef ojcu tej głodnej gromady.
— Ale niech nie będzie za mały.
— Naco? — spytał koszykarz.
— Chcę ci wypróżnić te nieskończenie długie buty.
Koszykarz przyniósł plecionkę, która mogła coś pomieścić, a H alef wysypał do niej z obydwu butów mnóstwo owoców, dużo kawałków mięsa i pieczywa tak, że ją całkiem napełnił.
— Tak! — rzekł. — Teraz każ dzieciom zabrać się do jedzenia i niech wam Allah błogosławi!
— Panie! — zawołał koszykarz, całując go w rękę — to wszystko ma być nasze?
— Oczywiście!
— Tego nie zdołamy zjeść za tydzień!
— Nikt was też nie napędza do tego. Postępujcie z tem oględnie, a nie zjedzcie zarazem kosza.