Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Złowiłeś znowu tego wielkiego bohatera, tak walecznego, że najbardziej lubi uciekać! Biegł w tył, jak kefczynik[1], zjadający tylko nieczyste mięso. Zwiąż mu ręce i nogi, żeby znowu nie uciekł! Tak mówił szyderczo brat meleka, a ja nie mogłem puścić tego płazem. Gdybym raz przyjął taką obelgę, byłoby już po respekcie, którego tak tutaj potrzebowaliśmy. To też oddałem Halefowi cugle, a sam przystąpiłem tuż do mówiącego:
— Człecze, milcz! Jak śmie kłamca i zdrajca lżyć ludzi uczciwych?
— Na co ty się ważysz? — wrzasnął do mnie. — Nazywasz mnie zdrajcą? Powtórz jeszcze raz to słowo, a zatłukę cię.
Odrzekłem chłodno, ale poważnie:
— Spróbujno, czy to potrafisz! Nazwałem cię kłamcą i zdrajcą i tem jesteś istotnie. Nazwałeś nas swoimi gośćmi, aby nas uspokoić i zamknąłeś nas potem, aby ukraść mi konia. Jesteś nietylko kłamcą i zdrajcą, lecz także złodziejem, oszukującym swoich gości.
Podniósł pięść, ale zanim jeszcze zdołał uderzyć, leżał nietknięty przezemnie na ziemi. Obalił go pies, który śledził każdy jego ruch. Stanął na nim i przyłożył mu zęby do gardła tak namacalnie, że nie śmiał się ruszyć, ani wydać głosu ze siebie.
— Odwołaj psa, bo go zakłuję! — krzyknął melek.
— Spróbuj! — odrzekłem. — Zanim nóż podniesiesz, rozszarpie twojego brata i w tej chwili będziesz ty leżał na ziemi. To slogi najczystszej rasy. Widzisz, że już cię ma na oku?
— Rozkazuje ci odwołać go!
— Rozkazujesz? Powiedziałem ci, że pójdziemy za tobą do Lican, nie robiąc użytku z naszej broni, nie dałem ci jednak pozwolenia uważać się za naszego pana i władcę. Brat twój leżał już raz pod tym dzielnym psem i wróciłem mu jego wolność, ale teraz nie zrobię tego, dopóki nie nabiorę przekonania, że nas zostawi w spokoju.
— On to uczyni.

— Dajesz mi na to słowo?

  1. Rak.
85