Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozejrzał się, dostrzegł nas i podjechał ku nam natychmiast.
— Ah, sir! Także spowrotem? — zapytał zdumiony.
— Tak. Good day, master Lindsay!
— Skąd wy tutaj? Byliście już za światami.
— Przynajmniej nie tak dobrowolnie, jak wy.
— Dobrowolnie? Musiałem przecież!
— Czemu?
— He! Straszne położenie! Wiem tylko, co znaczy po kurdyjsku osioł i policzek i mam sam jeden jeździć po tym kraju! Wiedziałem, że wszystko znowu połapane i wolno jechałem napowrót.
— A gdzieście byli, kiedy tamtych schwytano?
— Wyprzedziłem ich trochę, bo mój koń biegł lepiej od tamtych. Ale gdzie wyście zniknęli?
— Sir, przeżyłem dzisiaj jedną z najniebezpieczniejszych godzin mojego życia; możecie mi wierzyć. Zsiądźcie; opowiem wam wszystko.
Puścił konia wolno i przysiadł się do nas. Opowiedziałem mu moją przeprawę po ścieżce skalistej.
— Master — rzekł, gdy skończyłem — to był dzień bardzo zły, bardzo! Well! Nie mam ochoty puszczać się wnet na polowanie na niedźwiedzie!
Także i między mną z jednej a bejem, Halefem i Amadem z drugiej strony sporo było do opowiadania. Pierwszy spodziewał się, że Mohammed Emin pośpieszył do Gumri, aby odsiecz sprowadzić i cieszył się z góry, że Nestorjanie będą napadnięci jeszcze tu w obozie. Oczekiwania jego nie sprawdziły się jednak.
Niebawem po spożyciu skromnego posiłku, otrzymanego od naszych zwycięzców, wyruszyliśmy w drogę. Wzięto nas w środek i orszak udał się temi samemi drogami, które przebyliśmy już z Anglikiem dwukrotnie. Dla pochowania poległych Kurdów zrobiono krótką przerwę w pochodzie, ale potem za to posuwaliśmy się tak szybko, że nim noc zapadła, dostaliśmy się do wioski, w której mieszkał brat meleka.
Przyjęto nas tam niezbyt przyjaźnie. Nestorjanie, którym zdołaliśmy umknąć, cofnęli się tu po krótkim pościgu. Przyjęli swoich towarzyszy głośnemi objawami radości, nas jednak groźnemi słowy i spojrzeniami. Brat meleka stał we drzwiach, by go powitać.

84