Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zostaliśmy sami, bo i nezanum był na dworze i rozpoczęliśmy wielką naradę.
— Czy sądzisz, żeśmy bezpieczni? — zapytał szejk.
— Mam wątpliwości co do tego. Nezanum przyrzekł mi wszystko i dotrzyma. Jesteśmy gośćmi jego i gośćmi całej wsi. Było tu jednak wielu, nie należących do wsi.
— Ci nam nic nie zrobią — odrzekł. — Jeśliby zabili jednego z nas, podpadliby krwawej zemście całej wsi, której gośćmi jesteśmy.
— A jeśli nas nie zabiją i zechcą nas tylko okraść?
— Co nam zabiorą?
— Konie, może broń, a może jeszcze i coś więcej.
Poważny szejk pogładził się z uśmiechem po brodzie i rzekł:
— Bronilibyśmy się.
— Aby się narazić na krwawy odwet — uzupełniłem.
— Zaczekajmy! — rzekł.
Wszedł Anglik, który aż dotąd węszył po dziedzińcu. Nos jego leżał po prawej, a usta po lewej stronie twarzy: znak wyraźny, że mu się przytrafiło coś szczególnego.
— Hm! — rzekł. — Dostrzegłem coś! Zajmujące! Yes!
— Gdzie? Opowiedzcież!
— Pst! Nie patrzeć w górę! Byłem na dziedzińcu. To brudny plac. Zobaczyłem krzaki na murze i wlazłem na górę. Ładny napad zzewnątrz! Poszłoby pysznie! Patrzę na dach i widzę nogę. Well! Nogę mężczyzny. Wystawała jakiś czas z budy, w której jest pasza.
— Czyście tylko dobrze widzieli?
— Bardzo dobrze! Yes!
Teraz dopiero wpadło mi na myśl, że nie widziałem ani schodów, ani drabiny do wejścia na dach. Wyszliśmy więc na dziedziniec, by jej poszukać, bo noc była już blisko.
W górze nad tylnemi drzwiami wystawała belka z dachu nieco ponad mur. Wystawała niewiele, ale to wystarczało. Wziąłem lasso, złożyłem je we czworo, tworząc w ten sposób wielką pętlę i zarzuciłem ją. Uwisła na belce tak, że mogłem ją z dołu pochwycić. Po pętli wydostałem się na dach. Poszedłem wprost do budy, wypełnionej paszą aż do wejścia. Sięgnąłem do środka, lecz nie napotkałem na nic podejrzanego, gdy jednak

8