Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co się potem stało?
— Rozebrano nas aż do bielizny, przywiązano do koni i zaprowadzono do twego brata.
— A teraz znowuście tutaj?
Opowiedziałem mu dokładnie wszystko od pierwszej chwili naszej niewoli aż do obecnej minuty. Oczy jego otwierały się coraz szerzej, wreszcie wybuchnął okrzykiem zdumienia:
— Katera Aiza — Na Chrystusa, panie! I ty wszystko mi to opowiadasz? Jesteś albo wielkim bohaterem, albo bardzo lekkomyślnym człowiekiem, albo też szukasz śmierci!
— Nic z tego wszystkiego. Opowiadam ci wszystko, ponieważ chrześcijaninowi kłamać nie wolno, i ponieważ podoba mi się twe oblicze. Nie jesteś rozbójnikiem, ani tyranem, przed którym drżećby potrzeba, lecz rzetelnym księciem swoich, miłujesz prawdę i pragniesz ją słyszeć.
— Chodih, masz słuszność, a że mówisz prawdę, to twoje szczęście. Gdybyś był kłamał, byłbyś zgubiony, jako tamci inni!
Wskazał na grupę jeńców.
— Skąd byłbyś wiedział, że kłamię?
— Znam cię. Czy nie jesteś tym, który walczył z Haddedibnami przeciwko ich nieprzyjaciołom?
— Jestem tym człowiekiem.
— Czy nie jesteś tym, który walczył z Dżezidami przeciw mutessaryfowi z Mossul?
— Tak, mówisz prawdę.
— Czy nie jesteś tym, który uwolnił Amada el Ghandur z więzienia w Amadijah?
— Jam to uczynił.
— I który wymusił na mutesselimie wypuszczenie dwóch Kurdów z Gumri na wolność?
— Tak jest.
Zdumiewałem się coraz bardziej. Skąd miał ten nestorjański dowódca tyle wiadomości o mej osobie?
— Skąd wiesz o tem wszystkiem, meleku?
— Czy nie uleczyłeś w Amadijah dziewczyny, która zjadła truciznę?
— Tak. Wiesz i o tem?
— Jej prababka nazywa się Marah Durimeh?

74