Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dziś jeszcze, ale godzina nie oznaczona.
— Czy mam aż do tego czasu zostać w tym domu?
Kiwnął głową, a ja pytałem dalej:
— Ale jako co?
— Jako to, czem jesteś. Jako jeniec.
— A kto mnie zatrzyma?
— Moi ludzie i twoje słowo.
— Twoi ludzie nie zdołają mnie zatrzymać, a przyrzeczenie swoje już spełniłem. Powiedziałem, że pójdę za nimi i tak zrobiłem.
Zdawało się, że się namyśla.
— Może masz słuszność. Nie będziesz więc moim więźniem, lecz moim gościem.
Klasnął w ręce, a na ten znak ukazała się stara kobieta.
— Przynieś kawę, fajki i rogoże.
Wniesiono najpierw rogoże, na których musieliśmy zasiąść po obu stronach człowieka, zwanego kapłanem dlatego, że niegdyś być nim zamierzał. Zrobił się bardziej przyjacielskim, a kiedy wniesiono fajki, był nawet tak łaskaw, że sam je dla nas zapalił. Rozpytywałem go o stosunki wśród nestorjańskich Chaldejczyków, i dowiedziałem się rzeczy, od których istotnie włosy mogły wstawać na głowie.
Wojownicy rozłożyli się dokoła domu. Byli to, jak się później dowiedziałem, biedni prości rolnicy, a zatem ludzie, nie doznający szacunku ze strony nomadów i innych warstw ludności, które trudnią się rzemiosłem wojennem. Nie umieli władać bronią, a z kilku nieopatrznych wzmianek naszego gospodarza wywnioskowałem, że z ich dziesięciu flint, pięć zaledwie zdolnych było do strzału.
— No, ale jesteście pewnie zmęczeni — rzekł, kiedy wypiliśmy kawę. — Pozwólcie, że wskażę wam wasz pokój!
Wstał i drzwi otworzył. Stanął pozornie dla uprzejmości z boku, aby wpuścić nas pierwszych, zaledwie jednak zdołaliśmy próg przestąpić, zatrzasnął drzwi za nami i zasunął rygiel.
— Ah! Co to jest! — spytał Lindsay.
— Złośliwa przebiegłość. Co dalej?
— Pozwoliliście się wykierować na dudka!
— Nie. Przeczuwałem coś w tym rodzaju.

67