Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wskazał tylko przed siebie, nie podając miejsca ściśle określonego.
— Czy znaleziono ślady?
— Tak, po drugiej stronie.
Ah! Zapewne kazałeś legowisko obstawić?
— Tak, zwierza popędzi się na nas. Zostań na prawo odemnie, a ten emir z Zachodu, który także nie chce dzirytu, po lewej, abym was mógł obronić.
— Czy wszystkie niedźwiedzie są w legowisku?
— Gdzieżby miały być? Wychodzą kraść tylko na noc.
Dyspozycja, którą teraz wydano, była poprostu cudowna. Tworzyliśmy na koniach półkole, którego poszczególne części miały na początku nagonki trzymać się od siebie na czterdzieści kroków.
— Czy mamy strzelać, gdy się niedźwiedź pokaże?
— Możecie, ale go nie zabijecie; potem jednak umykajcie natychmiast!
— A ty co zrobisz?
— Skoro niedźwiedź się pokaże, rzuci weń najbliższy dzerytem i umknie, jak tylko koń zdoła najszybciej. Niedźwiedź popędzi za nim, a najbliższy myśliwy za niedźwiedziem. Wbije mu także w ciało swój dziryt i ucieknie. Teraz niedźwiedź się odwróci, a myśliwy także. Nadbiegnie ich więcej. Kto rzucił dziryt, zwraca się do ucieczki, a inni zatrzymują niedźwiedzia. Dostanie w końcu tyle dzirytów, że padnie wskutek upływu krwi.
Przetłumaczyłem to Anglikowi.
— Tchórzliwe polowanie! — rezonował. — Szkoda futra! Zrobimy handel, sir?
— Jaki?
— Chcę kupić od was niedźwiedzia.
— Jeżeli mi się uda położyć go trupem.
— Pshaw! Jeszcze za życia.
— To byłoby bardzo ciekawe.
— Może być! Ile chcecie?
— Przecież nie mogę sprzedawać niedźwiedzia, skoro go jeszcze nie mam!
— Nie macie właśnie go mieć! Jeżeli tu wyjdzie, to mi go zastrzelicie sprzed nosa. Ale ja chcę sam go zastrzelić i dlatego chcę kupić.
— Ile dajecie?

49