Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ VI.
POLOWANIE NA NIEDŹWIEDZIE I LUDZI

Następnego dnia rano zbudził nas bej osobiście słowami:
— Emirze, wstań, jeżeli rzeczywiście chcecie się udać do Mii! Wyruszamy niebawem.
Ponieważ spaliśmy w ubraniach wedle miejscowego zwyczaju, mogliśmy pójść za nim natychmiast. Dostaliśmy kawę i pieczeń na zimno, poczem dosiedliśmy koni. Droga do Mii wiodła przez kilka kurdyjskich wiosek, otoczonych dobrze nawodnionymi ogrodami. Tuż przed wsią teren wznosi się znacznie i musieliśmy przebyć przesmyk, gdzie czekało na nas kilku ludzi. To uderzyło beja widocznie, bo zapytał ich, czemu w Mii nie zostali.
— Panie, od wczoraj wiele rzeczy się stało, o których ci donieść musimy — rzekł jeden z nich. — Że Nestorahowie opuścili dolną wieś, o tem powiedział ci pewnie Dohub. Dziś w nocy przyszedł jeden z nich do górnej wsi i radził usilnie pewnemu człowiekowi, któremu winien jest wdzięczność, żeby zabrał się z Mii co prędzej, jeśli chce życie ocalić.
— I dlatego się boicie? — zapytał bej.
— Nie. Jesteśmy dość waleczni i silni, aby podjąć walkę z tymi giaurami. Słyszeliśmy jednak dziś rano, że chrześcijanie pozabijali muzułmańskich mieszkańców Cawity, Manijaniszu, Murghi i Lican, a tu wpobliżu Seraruh spalono kilka budynków. Wyjechaliśmy naprzeciw ciebie, abyś mógł tę wiadomość jak najrychlej otrzymać.
— Chodźcie więc! Zobaczymy, ile w tem prawdy!
Pojechaliśmy w szybkiem tempie wdół i dotarliśmy rychło do miejsca, gdzie rozchodzą się drogi do wsi górnej i dolnej. Pojechaliśmy najpierw w kierunku pierwszej, ponieważ tam bej posiadał dom. Przed nim czekała na beja gromada Kurdów, uzbrojonych w długie włócznie i krótkie dziryty. Był to orszak myśliwski.
Zsiedliśmy z koni, a dozorca przyniósł nam jadło i napój. Podczas posiłku urządził bej na dziedzińcu przesłuchanie w sprawie niepokoju u Nestorjanów. Wynik musiał być bardzo zadowalający, gdyż bej uśmiechał się

47