Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jeden to mój służący, a tamci dwaj to Arabowie.
— Z jakiego szczepu?
— Należą do plemienia Szammarów.
Powiedziałem prawdę, licząc na nieprzyjaźń Turków z Szammarami. Wróg Turków musiał być przyjacielem Kurdów. Wiedziałem wprawdzie, że południowe plemiona Szammarów żyją w nieprzyjaźni z Kurdami, ale to tylko z powodu rozbójniczych wypraw tych drugich, którzy sami żyją z innymi Kurdami na stopie krwawej zemsty i wiecznego sporu. Tu znajdowaliśmy się w samym środku Kurdystanu, gdzie z pewnością nie było nigdy nieprzyjaznego Araba i dlatego tak odpowiedziałem z silnem przekonaniem, że nam to nie zaszkodzi.
— Znam Szammarów — zaczął Kurd. — Mieszkają nad ujściem Fratu, piją wodę morską i mają oczy niedobre. Żenią się z własnemi matkami i robią skręty[1] z mięsa świń.
— Mylisz się znowu. Szammarowie nie mieszkają nad morzem i nie jedzą nigdy świniny.
— Milcz! Sam byłem u nich i widziałem to wszystko. Jeżeli ci ludzie nie pożenili się ze swoimi matkami, w takim razie nie są Szammarami. Szammarowie żyją też w krwawym sporze z Kurdami Sar Hazan i Zibar a więc są i naszymi wrogami. Czego tu chcecie?
— Chcemy zapytać, czy macie chatę, w której moglibyśmy dziś przenocować.
— Nie mamy chat. Jesteśmy Kurdami Berwari i mamy domy. Dostaniecie dom, jeżeli nam dowiedziecie, żeście naszymi przyjaciółmi.
— Czem mamy to udowodnić?
— Tem, że oddacie nam swoje konie i broń.
A stary zjadaczu jaszczurek! Uważasz ludzi, robiących kiełbasy za takich głupich! To sobie pomyślawszy, dodałem głośno:
— Mężczyzna nie rozstaje się nigdy z koniem swoim, ani z bronią.
— Więc nie możecie u nas pozostać — odrzekł szorstko.

— W takim razie pójdziemy dalej — powiedziałem krótko i wróciłem do towarzyszy. Kurdowie też otoczyli kołem swego dowódcę.

  1. Kiełbasy.
3