Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie, tylko ja i Halef.
— Więc idźcie, ale jak nie wrócicie, to przewrócę Lican do góry nogami! Well!
Drudzy zgodzili się także, tylko bej postawił jeden warunek.
— Chodih, nie uczynisz nic bez mej woli.
— Nie. Albo sam przyjdę, albo przyślę po ciebie.
Zabrałem broń, zszedłem nadół i wskoczyłem na siodło. Plac przed domem opustoszał zupełnie, tylko melek czekał na mnie, a kilku uzbrojonych ludzi zostało dla pilnowania pojmanych „gości“.
Musieliśmy przejeżdżać znowu po niepewnym moście. Po drugiej stronie rzeki panował chaos. Piesi i konni obrońcy ojczyzny kręcili się tam i napowrót, jeden ze starą flintą, a drugi z pałką w ręku. Wszyscy chcieli dowodzić, a nikt słuchać. W dodatku teren był zawalony głazami i zarosły grupami drzew i zaroślami, i za każdym krokiem słyszało się jakąś wieść nową o Kurdach. Wkońcu doniesiono nam, że rais z Szord odszedł ze swymi ludźmi, ponieważ melek z nim się posprzeczał.
— Panie, co ja zrobię? — spytał melek z niemałą troską na twarzy.
— Staraj się dowiedzieć, gdzie się znajdują Kurdowie.
— Zrobiłem to już, ale każdy przynosi mi inną wiadomość. A popatrz na moich ludzi! Jak mogę z nimi iść do boju?
Żal mi było tego człowieka istotnie. Łatwo było poznać, że nie mógł się zdać na swoich ludzi. Tyluletni ucisk pozbawił ich męskości. Wczoraj mieli odwagę napaść podstępnie, ale dziś, gdy szło o poniesienie skutków tego napadu, brakło im do tego energji. Bez śladu dyscypliny wojskowej wyglądali jak stado owiec, pędzące bezmyślnie naprzeciw wilków.
Melek także nie robił wrażenia człowieka, posiadającego tak potrzebną teraz siłę woli i odporność. To, co przebijało z jego twarzy, było czemś więcej niż troską, to była trwoga, i kto wie, czyby dlań nie było z pożytkiem, gdyby Nedżir-Bej był jeszcze u jego boku. Było dla mnie jasnem, że Chaldejczycy musieli przegrać sprawę z Kurdami Berwari, to też odpowiedziałem na jego pytanie.

111