Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie mogą nam przeszkodzić.
— W takim razie pojadę z tobą.
— Mam czas aż do wieczora. Czy chcesz mi wyrządzić pewną przysługę?
— Chętnie, jeżeli tylko potrafię.
— Wiesz o tem, że przyrzekłem strzelby wodzowi Kurdów z Badinan. Czy znajdziesz to miejsce, gdzie on ma swoje chałupy?
— Z łatwością. Nie potrzeba zresztą jechać aż tam, bo chciał obsadzić wąwóz i boczne doliny. Czas wreszcie dać mu jakąś wiadomość.
— Chcesz się tego podjąć?
— Dobrze.
— I zabierzesz strzelby dla niego?
— Skoro mi je powierzysz!
— Otrzyma sto i amunicję do tego. Trzy muły to uniosą. Ilu ludzi chcesz mieć ze sobą?
— Czy należy się spodziewać napadu lub innych jakich kroków nieprzyjacielskich?
— Nie.
— Daj mi dziesięciu wojowników. Wezmę z sobą także Mahommed Ernina, który tam schodzi z góry.
Dowiedziałem się już poprzednio, że Szejk Haddedihnów wyszedł na polowanie. Wogóle nie spotykałem się z nim w czasach ostatnich. Starał się pokazywać jak najmniej, aby o obecności jego nie mówiono publicznie, a także dlatego, że nie całkiem przezwyciężył dotąd swój przesąd względem czcicieli djabła. To też ucieszył się, że mógł ze mną znowu zaraz wyruszyć.
W krótki czas potem muły były już obładowane i mały nasz korowód ruszył z miejsca. Spoczątku posuwaliśmy się w kierunku Szejk Adi, potem zboczyliśmy na lewo, aby się dostać na drogę do Kaloni. Przypuszczenie moje potwierdziło się niebawem. Już na pierwszem wzgórzu spotkałem kilku Kurdów badinańskich. Zaprowadzili mnie do swego wodza, który tym razem przyjął mnie z wielkiem uszanowaniem. Musiałem zostać u niego na obiedzie, przygotowanym przez jego żonę. Był bardzo zadowolony ze strzelb i wprost nadzwyczajnie ucieszył się szablą kajmakama, daną mi dlań przez Ali Beja, jako osobny podarunek. Mohammed Eminowi spodobali się Kurdowie badinańscy tak dalece, że postanowił pozostać

72