Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wejść i siadać, sir! — rzekł. — Licha gospodarka tu! Nędznie tu!
— Czemu?
— Siedzę u tych Arabów i nie rozumiem ani słowa. Moje wino wyszło, mój tytoń wyszedł i wnet będzie po mnie! Yes!
— Służę wam; chcecie, żebym wszystko opowiedział?
Musiałem spełnić jego wolę, chociaż tęskniłem do snu. Zresztą należało zaczekać na powrót Halefa. Kazał długo czekać na siebie, a kiedy powrócił, dzień zaczynał już szarzeć.
— Jakżeż? — zapytał master Lindsay. — Dostali się szczęśliwie na willę?
— Z pewnym trudem!
— Well! Halef podarł ubranie. Halef bakszysz!
Hadżi nie rozumiał angielskich wyrazów, ale zrozumiał słowo ostatnie. Wyciągnął rękę i otrzymał stupjastrówkę.
— Kupić nowy płaszcz; powiedzcie mu to, sir!
Tak więc minął ten przykry wieczór i mogłem na kilka godzin przynajmniej udać się na spoczynek; użyłem sobie też na twardym śnie bez żadnych marzeń. Nie przebudziłem się też sam; wyrwał mię ze snu głos donośny i niecierpliwy.
— Effendi, emirze, przebudź się prędko!
Spojrzałem z posłania i ujrzałem przed sobą agę bez wierzchniej sukni i turbanu. Kosmyk włosów zwisał mu w strachu ze szczytu głowy aż na oblicze, a wąsy najeżyły się w górę z przerażenia. Oczy, mętne jeszcze od nadmiaru wina, próbowały się przewracać, wypadło to jednak bardzo niefortunnie.
— Co się stało? — zapytałem całkiem spokojnie.
— Powstań! Stało się coś strasznego!
Powoli wydobyłem z niego, że mutesselim spostrzegł ucieczkę młodego Araba i że teraz jest straszliwie wściekły. Zalękniony aga prosił mnie na wszystko, żebym poszedł z nim teraz do więzienia uśmierzyć gniew mutesselima.
Niebawem byliśmy w drodze. Pod drzwiami więzienia czekał mutesselim na agę. Ani pomyślał o tem, żeby mnie powitać, lecz chwycił Selima za ramię i wciągnął go na korytarz, gdzie stali drżący dozorcy.

229