Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Powiedziałem — rozpoczął wreszcie na nowo — że nie jesteś przyjacielem mutessaryfa.
— Czytałeś przecież list jego.
— A walczyłeś przeciwko niemu.
— Gdzie?
— W Szejk Adi!
— Udowodnij to!
— Mam świadka.
— Każ mu wejść!
— Spełnię ci to życzenie.
Na znak mutesselima wyszedł aga z pokoju.
W kilka chwil powrócił z makredżem z Mossul. Urzędnik mutessaryfa nie zaszczycił mnie ani spojrzeniem: przeszedł koło mnie i usiadł obok komendanta tam, gdzie ja przedtem siedziałem i chwycił węża gumowego stojącej tam fajki z wodą.
— Czy to jest człowiek, o którym opowiadałeś, effendi? — zapytał go komendant.
Rzucił mi pogardliwe pół-spojrzenie i odrzekł:
— To on.
— Widzisz? — zwrócił się do mnie komendant. — Makredż z Mossul, którego chyba powinieneś znać, jest świadkiem, że walczyłeś przeciwko mutessaryfowi.
— On jest kłamcą!
Teraz sędzia spojrzał na mnie pełnym wzrokiem.
— Robaku! — syknął.
— Poznasz ty wnet tego robaka — odrzekłem spokojnie. — Powtarzam to: jesteś kłamcą, gdyż nie widziałeś, żebym dobył broni przeciwko wojskom mutessaryfa.
— Więc widzieli to inni!
— Ale nie ty! Komendant powiedział, że ty to sam miałeś widzieć. Wymień twych świadków.
— Opowiadali to topdżi[1].

— A więc zełgali. Nie walczyłem z nimi, nie popłynęła ani kropla krwi. Poddali się razem z działami bez wszelkiego oporu. A potem, kiedy osaczono was w Szejk Adi, nakłaniałem beja do dobroci i wyrozumiałości. To też tylko mnie macie do zawdzięczenia, że was nie wystrzelano do nogi. Chcesz z tego wysnuć dowód, że jestem wrogiem mutessaryfa?

  1. Artylerzyści.
196