Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozwiązanie tej zagadki. Chcieli mi jeszcze dać jeść i pić przed odejściem, ale odmówiłem, ponieważ wracałem właśnie z wieczerzy, a czekała na mnie jeszcze taka sama u mutesselima.

ROZDZIAŁ IV.
Z WAROWNI

Przybywszy do komendanta, zastałem tam już zebranych wszystkich jego urzędników i oficerów załogi. Dano więc wielkie przyjęcie. Usiadłem na honorowem miejscu u jego boku. Znajdowaliśmy się w większym pokoju, w którym dość było przestrzeni do swobodnego poruszania się, każdy jednak siedział na swojem miejscu, palił fajkę, pił kawę i szeptał scicha ze swoim sąsiadem. Kiedy zaś mutesselim powiedział głośniej jakieś słowo, pochylały się głowy nadsłuchujących, jak gdyby przed jakimś władcą potężnym.
Rozmowę z nim prowadziłem także po cichu. Po kilku obojętnych zdaniach rzekł:
— Słyszałem już, że uleczyłeś dzisiaj dziewczynę, opętaną przez djabła. Mój hekim widział, jak w nią wstępował; żądał, żebym cię stąd oddalił, ponieważ jesteś czarownikiem.
— Twój hekim jest głupcem, mutesselimie! Dziewczę zjadło owoc jadowity, a ja dałem jej środek, dzięki któremu trucizna stała się nieszkodliwą. O djable, ani o duchu mowy nie było.
— Więc jesteś hekimem?
— Nie. Wiesz przecież, kim i czem jestem! Ale na Zachodzie, daleko poza Stambułem, tam, gdzie ja się urodziłem, tam każdy ma więcej wiadomości o chorobach od twego hekima, który chciał djabła wypędzać zdechłą muchą.
To było powiedziane bezwzględnie i trochę zbyt odważnie, ale ludziom tym nie zaszkodziło spewnością, że znalazł się ktoś, co miał odwagę zaczepić ich samochwalstwo.
Mutesselim udał, że nie słyszy mojej ostrej odpowiedzi i wypytywał dalej:

154