Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy oprócz starego hekima jest jeszcze jaki lekarz?
— Nie.
— To chodź prędko! Pośpieszyliśmy. Poprowadził nas przez trzy ulice do domu, wyglądającego zzewnątrz dość okazale. Przeszliśmy przez dwa pokoje do trzeciego, gdzie na niskiej kanapie leżała nawznak dziewczyna. Po obu stronach klęczało kilka plączących kobiet, a wpobliżu siedział w kuczki stary człowiek, który zdjął turban i zwrócony do chorej, mruczał głośne modlitwy.
— Ty jesteś hekim? — spytałem go.
— Tak.
— Co chorej jest?
— Djabeł w nią wlazł, panie!
— Głupstwo! Gdyby siedział w niej djabeł, to nie mówiłaby o niebie.
— Panie, ty tego nie rozumiesz! Zabronił jej jedzenia i picia, i zawrócił jej głowę.
— Pokażcie mi ją!
Odsunąłem na bok kobiety i ukląkłem obok niej. Była tu dziewczyna bardzo piękna.
— Panie, ocal moją córkę od śmierci! — jęczała jedna z niewiast — a my damy ci wszystko, co tylko posiadamy.
— Tak — potwierdził człowiek, który mię sprowadził. — Dostaniesz wszystko, wszystko, bo to jedyne nasze dziecko, życie nasze!
— Ocal ją — zabrzmiał głos z głębi pokoju — a posiędziesz skarby i staniesz się ulubieńcem boskim.
Spojrzałem w tym kierunku i ujrzałem szczególnie piękną kobietę w wieku tak podeszłym, że, jak dowiedziałem się potem, niepodobna go już było oznaczyć. Mimo to trzymała prosto swą postać imponującą, a na jej obliczu, o wysoce szlachetnych formach, nie było widać ani zmarszczki. Z głowy jej zwisały prawie do ziemi dwa ciężkie, pełne, srebrno-białe warkocze.
— Tak, ocal ją, ocal moją prawnuczkę — powtórzyła, podnosząc złożone błagalnie ręce, z których zwisał różaniec. — Ja uklęknę i pomodlę się do Boleściwej Matki Boskiej, żeby ci się powiodło.
Katoliczka! Tu, pomiędzy Turkami i Kurdami!

144