Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zdawało mi się istotnie, że ziemia drży pod mojemi nogami wskutek tego zaczynającego się cicho, a potem wzmagającego się ryku, zwanego trafnie przez Arabów „rad“, czyli grzmot.
Wtem błysnęło ze wszystkich luf i kilka kul dosięgło lwa, nie raniąc go jednak ciężko. Lew przysiadł i jednym olbrzymim skokiem rzucił się pomiędzy napastników. Dwaj z nich padli pod jego łapami. Nie mogłem się już dłużej ociągać. Zsuwając się raczej, aniżeli schodząc, rzuciłem się z Korndorferem na dół po stromem zboczu wadi. Arabowie, którzy w tej chwili podnieśli wrzask ogłuszający, nie zauważyli nas. Jeden z nich jeszcze nie strzelił. Odważniejszy od innych, którzy po salwie zwrócili się do ucieczki, zatrzymał się był, zmierzył i wypalił. Trafił, ale nie na śmierć. Zwierzę drgnęło, skoczyło w górę i powaliło strzelca. Postawiwszy mu obie przednie łapy na piersiach, ryknął lew jeszcze straszniej, niż przedtem. W następnej chwili byłby tego człowieka rozszarpał.
W szybkich skokach podbiegłem bliżej i ukląkłem o kilka kroków przed królem pustyni. Lew spostrzegł mnie i odstąpił od swej ofiary, co zdarza się bardzo rzadko. Wymierzyłem uważnie w jego głowę. Uczucie, które mię teraz opanowało, nie było ani strachem, ani obawą. Niema wprost słów na opisanie tego uczucia, które napięło we mnie wszystkie nerwy. Straszliwie przewracające się oczy iskrzyły się do mnie zniszczeniem, ogon zginał się zdradziecko, potężne łapy kurczyły się do skoku, pochylające się cielsko zadrgało niebezpiecznie. Wypaliłem i odskoczyłem natychmiast w bok, wyciągając nóż z pochwy.
Lew podrzucił się w górę w chwili strzału i runął w skoku na ziemię, zaczął się po niej tarzać i legł po chwili bez ruchu. Kula wbiła mu się w oko i pozbawiła życia.
— Hamdulillah, Allah akbar, dzięki Bogu, Bóg jest wielki! — zabrzmiało ze wszystkich stron. — Haza nessieb, to Bóg zrządził; kelb, pies, syn psa, wnuk psiego