tością, jaką była dla jego przodków, od których ród swój wywodzi.
Kiedy zatrzymaliśmy się przed nim, odsunęło się podarte płótno, zasłaniające wejście, a na powitanie nasze wyszła dziewczyna, bez zasłony na twarzy, gdyż kobiety Arabów z pustyni są mniej nieprzystępne od kobiet Maurów, czyli Arabów miejskich. Włosy miała splecione w dafira[1], poprzetykane czerwonemi i niebieskiemi wstążkami. Dokoła bioder biegł rahad, wązki pas, z którego zwisało mnóstwo rzemieni poniżej kolan, tworząc w ten sposób spódnicę, ozdobioną koralami, kawałkami bursztynu i muszlami. Na szyi nosiła sznur szklanych pereł i rozmaitych monet. W małych uszach tkwiły ogromne złote pierścienie; na nogach powyżej kostek błyszczały srebrne obrączki, a przeguby zgrabnych rąk, z palcami zabarwionemi henną, owijały grube pierścienie z kości słoniowej, odbijające bardzo ładnie od ciepłych tonów brunatnej skóry, nie ustępującej przed najpiękniejszym florentyńskim bronzem.
— Marhaba ia sidi, bądź pozdrowion, o panie! — powitała nas i dla stwierdzenia tych słów podała memu wielbłądowi garść daktyli waedy.
Za nią ukazał się stary mężczyzna i zaczął nam się przypatrywać ciekawym, zdziwionym wzrokiem. Twarz jego, pełna zmarszczek, była opalona mocno od słońca, a postać wychudła i pochylona. Mógł mieć dziewięćdziesiąt lat.
— Sallam aalejkum! — pozdrowiłem go, podnosząc rękę do piersi. — Czy moglibyśmy w twym namiocie złożyć głowę na krótki spoczynek?
— Marhaba ia sidi, bądź pozdrowion, o panie! W naszym ubogim namiocie gości już trzech ludzi, lecz dla ciebie znajdzie się miejsce. Zsiądź i pozwól, że dla ciebie jagnię zabiję!
— Serce twoje pełne dobroci, a twój namiot stoi dla wędrowca otworem; jesteś dobrym synem proroka
- ↑ Warkocze.