Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/544

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie obawiaj się! Zobowiążę ich przysięgą, a ta jest dla nich tak święta, że nie złamią jej pod żadnym warunkiem.
Mimo tego zapewnienia odniosły moje słowa taki skutek, że od tej chwili nie mówił już tak głośno. I pieniądze wyliczył mi także tak cicho, że w przedpokoju nie podobna było tego usłyszeć. Znajdowały się one w mocnym skórzanym pasie, którym miałem się opasać pod kamizelką. Musiałem to wszystko zrobić w jego obecności, poczem on zawołał Arnautów, by im mnie oddać. Przysięgli mu na proroka, że będą czuwali nad mojem bezpieczeństwem, jak nad swojem własnem, dopóki będę pod ich opieką. To usunęło moje wątpliwości, chociaż bowiem spodziewałem się po nich wszystkiego, to przecież nie mogłem przypuścić, żeby złamali takie przyrzeczenie.
Następnie wyprowadził mnie wali aż na dziedziniec i stał tam, dopóki nie wyjechałem, czem oddał mi taki zaszczyt, jaki się mało komu dostawał w udziale.
— Niech cię Allah prowadzi i opiekuje się tobą! — zawołał za mną, chociaż w jego oczach byłem niewiernym. On wtedy nie wiedział, jak potrzebną miała mi się wkrótce stać ta opieka.
Najpierw przekonałem się zaraz za miastem, jak surowymi mahometanami byli obaj Arnauci. Zaledwie minęliśmy ostatni dom, zsiedli z koni, a czausz poprosił:
— Effendi, pozwól nam odmówić modlitwę podróżną! Każdy prawdziwy wierny wyrusza w taką drogę o popołudniowej modlitwie, my zaś wyjechaliśmy przedpołudniem. Jako chrześcijanin nie wiesz, że ściągnęliśmy tem na siebie gniew Allaha, musimy go więc teraz przebłagać modlitwą.
Poodpinali czapraki, aby ich użyć jako dywanów do modlitwy, czego jeszcze nigdy przedtem nie zauważyłem, uklękli na nich i odprawili z twarzą, zwróconą ku Mekce, wśród licznych pokłonów modły, które przedstawili mi jako tak pilne. Czy była to istotnie