— Żona pantery przyszła ze swoim małżonkiem, kawedżi — odpowiedziałem — i zabiła ci jedną owcę. Musisz pójść po nią, bo w pobliżu jest szakal, który ją pożre.
— Niech ją pożre! Allah niechaj uchroni nogę moją od tego, żebym miał wychodzić do państwa śmierci, gdzie zostałbym rozdarty!
— Nie zostaniesz rozdarty, ponieważ sułtana pantery nie żyje, a pan jej leży obok niej ze strzaskanem czołem.
— Allah kerihm, Bóg jest łaskawy! Czy mówisz prawdę, sidi?
— Słowo moje jest prawdziwe! Czy widzisz to obuwie, Hassanie? Jest nieuszkodzone i ani włos nie spadł mi z głowy, ale moja sura zabrzmiała i oba zwierzęta powalone są pięścią śmierci. Pomóżcie mi, ludzie, przynieść je tutaj!
Słowa moje wywołały wśród wszystkich nadzwyczajne poruszenie. Wierzyć mi nie chcieli, długo musiałem ich przekonywać, zanim ostatecznie zgodzili się pójść ze mną.
Gdyśmy z zapalonemi pochodniami z łyka daktylowego zbliżali się do zagrody, stłoczyły się owce, przestraszone ogniami. Zaledwie Arabowie ujrzeli zabite pantery, rzucili się na nie, zaczęli je okładać pięściami, kopać obcasami, miotać przezwiska, w jakie tylko mowa arabska jest bogata. Hassan el Kebihr był najgłośniejszy. Wkońcu zwrócił się także do mnie:
— Sidi, ty jesteś największym myśliwym, jakiego moje oczy widziały. Jesteś jeszcze większym, aniżeli emir el Areth[1], który był panem lwów. Gdy będę śpiewał o siret el modżaheddin[2] i gdy będę opowiadał o siret el behluwan[3], nie zapomnę i o twojem imieniu, lecz będę je wysławiał przed uszyma wiernych!
Arab chętnie mówi błyskotliwie i lubi swoje uczucia wyrażać w superlatywach. Korndorfer nie mógł także ukryć swego zdumienia.