Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/434

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nęło już kilka dni. Znajdowaliśmy się na terytoryum miasta Mossulu, chociaż na stepie, w miejscu pobytu Beduinów, gdzie władza mutessaryfa z Mossulu nie sięga. Poprzedniego dnia spotkaliśmy dwu Obeidów, którzy żyli wtenczas w przyjaźni z Haddedinami, i dowiedzieliśmy się od nich, gdzie mamy szukać Haddedinów. Dzisiaj właśnie zbliżaliśmy się do ich pastwisk.
Już około południa ujrzeliśmy step jakby skoszony, co było oznaką, że Haddedinowie byli tutaj niedawno i, jak wskazywały ślady, odeszli zwolna na północ. Następnie zaraz popołudniu zauważyliśmy na północnym widnokręgu dwu jeźdźców, uganiających na młodych koniach. Oni dostrzegli nas także i ruszyli ku nam pędem.
Tak, to byli Haddedinowie; zdaleka widać było, że to najlepsi jeźdźcy w tych stronach. Przylecieli do nas ventre a terre z nastawionemi włóczniami i osadzili konie wprost z cwału tak blizko przed nami, że ostrza włóczni dotknęły prawie piersi mojej i Halefa. Jest to manewr bardzo niebezpieczny, nie wolno jednak przytem drgnąć nawet powieką, jeśli się nie chce uchodzić za tchórza.
Byli to dwaj starzy wojownicy, których znałem dobrze, gdyż nieraz siadywałem z nimi przy obozowem ognisku. Jakąż niespodzianką był dla nich widok mój i Halefa! Zeskoczyli natychmiast z koni, pochwycili strzemiona moje i całowali końce butów, co wobec niesłychanej dumy tych ludzi było niezbitym dowodem, jak bardzo mnie umiłowali. Potem dosiedli znowu koni i popędzili, by nas oznajmić.
— Sidi — zapytał Pars — czy długo zabawisz u Haddedinów?
— Pewnie kilka tygodni.
— Przypuszczam, że będziesz mi towarzyszył do Anezejów, ponieważ sądzisz, że sam nie zdołam ojca uwolnić.
— Przyrzekłem ci to i słowa dotrzymam.
— W takim razie możesz tutaj zaledwie dzień