Wyprzedziliśmy dyliżans i nie daliśmy mu się doścignąć. Konie nasze należały do małych zwierząt rasy berberyjskiej, ale wytrwałość ich stała w odwrotnym stosunku do ich wielkości. Siedzieliśmy już ze dwanaście godzin na siodłach, a mimo to kłusowały bez zarzutu w kierunku, w którym mieliśmy jechać jeszcze przez cztery godziny. Nawet mały deresz, z którego grzbietu zwisały niemal do ziemi nogi „Wielkiego Hassana“, nie wiele odczuwał widocznie swój ciężar, bo nie zostawał ani kroku w tyle.
Przed nami tonął step w żółtawem świetle. Jak daleko okiem sięgnąć, było płaskowzgórze zupełnie nagie i puste, mimo to przedstawiał dzisiaj krajobraz widok pełen życia. Fuhm es Sahar, usta pustyni, wyrzuciły na step wielką liczbę beduińskich pasterzy, którzy pędzili swoje trzody ku szotom i wadiom, aby tam wypasły skąpą roślinność. Objeżdżając swoje owce i wielbłądy na szybkich koniach, powiewając burnusami i połyskując włóczniami, posuwali się razem z żonami i dziećmi, siedzącemi na pstro przystrojonych dromedarach, równiną w różnych kierunkach i wywoływali w nieprzywykłych oczach wrażenie fantasmagoryi, trzymającej w niewoli na pół śpiącego, a na pół czuwającego ducha.
Łańcuchy wzgórz, otaczających szeroką równinę, jęły się od teraz zbliżać do siebie, aż w końcu zesunęły się, tworząc zwężającą się coraz bardziej skalistą płaszczyznę. Wzrok, który dotychczas mógł patrzeć w dal nieskończoną na pozór, zatrzymywał się na łysych i nagich zboczach, wznoszących się z dna doliny prawie prostopadle. Jechaliśmy między niemi a przepaściami, w których głębi dostrzegało oko szaro-żółtą wodę górskiego strumienia. W czasie tej podróży musieliśmy się cztery razy przezeń przeprawiać. Był to Wed-el-Kantara, w którego nurtach znalazł śmierć śmiały myśliwiec, Jules Gérard, sławny z polowań na lwy. W miejscu, na którem wszedł w rzekę, postawił mu oddział francuskich żołnierzy, którzy tamtędy przechodzili, skromny
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/41
Wygląd
Ta strona została przepisana.