czyzną Dżezzar-beja, dusiciela ludzi, jest siodło. Doprowadzisz go, sidi, do Bab el Ghud tylko pod tym warunkiem, że pozwolisz mu jechać wierzchem!
— Hassan ma słuszność — potwierdził stolarz. — Maszallah! A to było dopiero trzęsienie i trzeszczenie w tej starej budzie, którą przezywają dyliżansem.
Jadę ośmiu końmi i sam jeszcze mam być pociągowem bydlęciem? Tego nikt nie zniesie! Byłem afrykańskim szaserem i wolę jeździć na najgorszej bestyi, aniżeli raz jeszcze zaglągnąć do tej budy!
Musiałem przyznać słuszność obu rozgoryczonym pasażerom, zwłaszcza że sam postanowiłem wyrzec się dyliżansu w dalszej podróży. Nie mogąc się zatrzymać w Batnie, wynająłem Beduina z końmi dla mnie i dla moich towarzyszy aż do Biskary, gdzie miałem kupić wielbłądy na dalszą drogę. Ów Beduin poradził mi jednak, żebym tego nie czynił, lecz udał się przez góry Aures do arabskiego duaru, gdzie znajdę tańsze, a zarazem lepsze wielbłądy, aniżeli w Biskarze.
Posłuchałem jego rady, uprzedziłem go jednak, że chcę dostać się w góry przez Fuhm es Sahar[1], by jak najdłużej nie porzucać zwykłej drogi. Przypuszczałem wprawdzie, że w duarze dostanę żwawsze i mniej znużone wielbłąby, aniżeli w mieście, gdzie je tylko od biedy podkarmiano, miałem jednak jeszcze jeden powód, dla którego poszedłem za zdaniem przewodnika. W dzikich dolinach gór Aures lew nie jest wcale rzadkością, a chociaż wobec mojego pośpiechu nie spodziewałem się osobiście spotkać z królem zwierząt, to mogłem przynajmniej natrafić na jego ślady, albo usłyszeć ryk jego. Zresztą upłynęła już prawie cała wieczność, od kiedy nie strzelałem, tęskniłem więc rzeczywiście za hukiem mej strzelby i sposobnością wzięcia na cel jakiego stworzenia, godnego kuli. W górach w każdym razie łatwiej było o taką sposobność, dlatego wydobyłem rusznicę i sztuciec Henry’ego.
- ↑ Usta pustyni.