Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/403

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do zachowania spokoju, ponieważ chodziło jeszcze o konie, potrzebne do przewiezienia uwolnionych. Poszedłem więc z Halefem, aby wybadać sposobność do tego, gdyż miejsce zapamiętałem sobie dobrze. Płonęło tam ognisko, przy którem siedziało dwóch dozorców. Dwa udrzenia kolbą ogłuszyły obydwu, a Halef wrócił po Nuerów. W kwadrans potem wszyscy zaopatrzeni już byli w konie, ale bez siodeł, ponieważ te znajdowały się w namiotach i chatach, gdzie nie mogliśmy wtargnąć bez niebezpieczeństwa.
Wszyscy Nuerowie, nawet chłopcy i dziewczęta, umieli dobrze jeździć na koniach. Najpierw więc oddaliliśmy się od Miszrah, a potem zatrzymaliśmy się, ażeby ocalonym dać czas na radość z powodu odzyskania wolności. Użyli też sobie tak, że mnie uszy pękały. Gdy uspokoili się po jakimś czasie, odbyliśmy naradę nad tem, dokąd mieli się teraz udać.
Nuerowie nie mogli żadną miarą ruszyć zaraz do ojczyzny nad Bahr el Ghazal, gdyż nie byli przysposobieni do tak dalekiej podróży. Ja nie mogłem im tam towarzyszyć, ponieważ mnie wypadała droga w przeciwnym kierunku, na północ. Tam, o dobry dzień drogi od Miszrah, leżała wieś Kwaua, gdzie rząd posiadał największe składy nad Nilem, a Nuerowie mogli znaleść ochronę i wsparcie. Zgodzono się więc na mój wniosek, by tam pojechać.
Gdyśmy wyruszyli w drogę, dzień już świtać zaczynał. Jechaliśmy tak szybko, jak tylko było można, gdyż ze strony Bakkarów należało się spodziewać pościgu. Niestety jazda na oklep opóźniała ucieczkę, to też już w trzy godziny ujrzeliśmy za sobą pogoń. Ze czterdziestu jeźdźców, dobrze uzbrojonych, pędziło na koniach, zmuszając je batami do pośpiechu.
— Niech przychodzą! — rzekł ospowaty Abu Djom, wywijając długą strzelbą. — Pozabijamy ich wszystkich!
— Nie wierz temu — odparł Halef. — Jesteś walecznym wojownikiem, ale czem są wasze noże i włócznie wobec ich strzelb, z których kule lecą dalej, aniżeli wy