Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wczoraj była przed namiotem i abu ’l afrid chciał ją połknąć...
— Allah ilia Allah! Nie wiem o tem ani słowa!
— Ocalił ją obcy emir. O, pokaż mi go, ażebym mu podziękował!
— Oto jest ten emir — powiedział szejk, wskazując na mnie — który zabił abu ’l afrida i omu el afrida.
Na to pochwycił mnie jego brat za obie ręce.
— Panie — zawołał — jestem Omar Altantawi, szejk Meszeerów z Aiun i Kamuda. Ty zachowałeś życie mojej córki; zażądaj mojego życia, a dam ci je!
— Prawda to? — spytał mnie Mohammed.
— Zabiłem rzeczywiście abu ’l afrida, kiedy miał rozszarpać Dżumejlę, różę z Aiun.
— A dzisiaj mnie ocaliłeś życie, o panie! Hamdullillah — chwała Allahowi, który sprowadził cię do mego namiotu. Ale zamilczałeś o tem przede mną; chodź do namiotu i opowiedz!
— Pozwól mi zobaczyć, czy Krumir nie popełnił zdrady pod naszą nieobecność!
— Co mógł zrobić?
— Którego Krumira masz na myśli? — zapytał Omar Altantawi.
— Saadisa el Chabir z ferkah ed Dedmaka.
— Panie, nie gniewaj się na mnie, jeśli ci przyniosę złą wiadomość!
— Złą? Dlaczego?
— Krumira niema!
— Niema? To niemożebne! Wszak go strzeżono! Przysiągł, że zostanie! — zawołałem.
— Niema go. Wysłałem człowieka naprzód z doniesieniem, że przybywam. Ludzie z duaru ucieszyli się bardzo i wyjechali daleko naprzeciw mnie, aby mnie powitać tańcem wojennym. Nikt nie został w obozie; nawet tych trzydziestu Sebirów wyszło razem. Myśleli tylko o mnie, a nie o Krumirze, a gdy dojechaliśmy do duaru, jego już w nim nie było.
— Czy sam odjechał?