Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stu takich, jak ty, nie zdołałoby go zwyciężyć, a tysiąc takich, jak ty, nie pokonałoby jego gum, ponieważ jesteś giaurem!
Przystąpiłem doń natychmiast z podniesioną pięścią.
— Czy twoja głowa pusta, a duch twój wysechł, że ośmieliłeś się powiedzieć mnie to słowo, ty, który nie jesteś niczem więcej, jak tylko kelb[1], którego się pawala na ziemię?
Upuścił odrazu strzelbę na ziemię i wzniósł obie ręce. U obu przegubów zwisały mu ostre kussa, długie na ośm cali. Zwyczajny Beduin nosi tylko jeden taki nóż, rozbójnik zaś z pustyni dwa i używa ich w ten sposób, że obejmuje rękami przeciwnika i wbija mu oba noże w plecy. Mój Tuareg przygotował się do tego kroku.
— Czy odwołasz to słowo? — zapytałem.
— Powiadam jeszcze raz, giaurze!
— To upadnij przed giaurem!
Zanim się zdołał poruszyć, uderzyłem go pięścią w czoło tak, że zgiął się, a potem padł nieprzytomny na ziemię. Był to ten sam cios myśliwski, dzięki któremu nazywano mnie na preryi Old Shatterhand.
O mon dieu! — krzyknęła madame.
— Pan zabił tego człowieka. On nie żyje, nie żyje!
Mademoiselle leżała na pół zemdlona na otomanie, a Latréaumont nie mógł przemówić i miał minę taką, jak gdyby piorun trzasnął mu pod nogami.
— Bez obawy, madame — pocieszyłem ją — ten ananas żyje, chociaż na pewien czas opuściła go przytomność. Znam dobrze moją pięść; gdybym był chciał go zabić, byłbym się zamierzył cokolwiek dalej.
Te słowa wróciły oddech przestraszonemu Francuzowi.

— Ależ to z pana gigant, goliat prawdziwy! Ja musiałbym zadać przynajmniej kilkaset takich uderzeń, aby takiego olbrzyma położyć.

  1. Pies.