Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

może wytrwała przy zabitym, gdyby jej nie dręczyła troska o bezpieczeństwo młodych. Miała przed sobą daleką drogę, gdyż jechaliśmy ze trzy kwadranse, zanim dostaliśmy się do skalistej doliny, na której znajdował się pałac „pana z grubą głową“.
Ujrzawszy ją, zatrzymał Mohammed er Raman konia i rzekł, wskazując na puste zwały skaliste:
— Tu jest Battn el Hadżar[1], emirze, gdzie król grzywy ma żonę i dzieci. Czy sądzisz, że jego żona będzie tak odważna, jak on sam?
— Z pewnością! Gdy lwica broni swych młodych, trzeba się jej w dwójnasób obawiać.
— Kto ją zastrzeli? My, czy wy?
Aha! Meszeera zaniepokoiła widocznie ta podwójna straszliwość.
— My! — odpowiedziałem. — Obstawcie tylko dolinę tak, żeby lwica nie mogła umknąć. Zostańcie tutaj, dopóki nie oglądniemy dokładnie tego miejsca!
Zsiadłem znowu z Anglikiem. Konie oddaliśmy Achmedowi, a sami wzięliśmy rusznice i poszliśmy za tropem.
Dolina tworzyła niezbyt wielki, podłużny, kocioł o jednem tylko wejściu. Wyglądała zupełnie tak, jak gdyby powstała przez nagłe zapadnięcie się podziemnej szczeliny. Ściany wznosiły się bardzo stromo, a dno zapełniały złomy skał, pomiędzy którymi szarzało trochę trawy. W głębi tworzyły paprocie i kolczaste zarośla trudną do przebycia gęstwinę.
— Tam siedzą te koty, nieprawdaż, sir? — zapytał Percy.
— Najprawdopodobniej. Przynajmniej wszystkie ślady tam prowadzą; a jest ich sporo.
— Tu psów nie możemy użyć. Wypędzimy zwierzęta kamieniami. Well!
— Czy ja mam wziąć lwicę, sir?

— Nie. Zostawcie ją mnie!

  1. Brzuch kamieni.