— Ba! Widzieliście przecież w Indyach mój cios myśliwski. Sądzę, że jeden taki wystarczy.
— Pięść sobie rozbijecie, sir!
— Przypuszczam, że głowa tego Kramemssy nie jest twardsza od czaszek Indyan, którym już dogodziłem w ten sposób. Gbyby mi się jednak zdarzyło coś ludzkiego, zachowajcie pokój; ja to przyrzekłem!
Zrzuciłem także z siebie haik i stanąłem naprzeciwko Kramemssa. Zdawało się, że olbrzym będzie miał nademną przewagę, a on sam widocznie był tego pewny, bo bez przygrywek ruszył natychmiast do ataku. W dalekim i silnym skoku rzucił się, by mnie pochwycić i ułatwił mi w ten sposób walkę. Ja skręciłem czemprędzej w bok, a kiedy on machnął rękoma w powietrzu, uderzyłem go pięścią w prawą skroń z taką siłą, że w tej chwili runął na ziemię. Z obu stron zerwały się głośne wrzaski, ale przeciwnicy, wierni przysiędze wodza, nie śmieli ruszyć się z miejsca.
Ukląkłem na zwyciężonym nieprzyjacielu i pochwyciłem go za gardło. Drugie uderzenie byłoby go zabiło, lecz to nie było bynajmniej moim zamiarem. Wkrótce przyszedł do siebie i usiłował się wydobyć na górę, lecz ja trzymałem go mocno pod sobą. On wytężył całą siłę, ażeby mnie zrzucić z siebie, ale mnie wystarczyło silniej palce zacisnąć dokoła jego szyi, a byłbym przełamał wszelki opór.
— Czy uznajesz się zwyciężonym? — zapytałem.
— Zabij mnie, psie! — jęknął.
Na to odjąłem odeń rękę i powstałem.
— Podnieś się, Hamramie el Cagal; ja nie pożądam twojego życia!
— Weź je! Ja go już nie chcę!
— Powstań! Zapewniam cię, że nie jest hańbą zostać zwyciężonym przez emira z krainy Franków.
— Lecz hańbą jest utracić konia i broń!
— Zatrzymaj je sobie jako dar odemnie!
Leżał dotąd ciągle uparcie na ziemi, lecz na te słowa zerwał się szybko.
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/280
Wygląd
Ta strona została przepisana.