Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Widzę, że masz broń Franków — zaśmiał się szyderczo — ale jej nie użyjesz. Koń i broń zwyciężonego należą do zwycięzcy. Odłóż ją i zsiądź z konia, jak ja to czynię. Będziemy walczyli tylko rękami, dopóki jeden drugiego nie zdusi.
— Niech się stanie zadość twej woli, el Cagalu. My obaj będziemy walczyli uczciwie, ale tak sam o ludzie nasi muszą względem siebie zachować się uczciwie.
— Co mają znaczyć te słowa? — Żądam prawa szilughów[1]. Jeśli ty mnie zwyciężysz, wszystko, co należy do mnie, stanie się twoją własnością, a towarzyszący mi Uelad Sebira zapłacą ci okup. Jeśli natomiast ja zwyciężę ciebie, to wezmę sobie konia twego i broń twoją i przejedziemy przez twoją ziemię i to bez opłaty.
Oczy jego spoczywały pożądliwie na moim koniu.
— Zgadzam się na te warunki — odpowiedział.
— Czy przyrzekasz, że będzie pokój między naszymi ludźmi i twoimi, jeśli jeden z nas padnie?
— Przyrzekam!
— Przysięgnij!
— Przysięgam na Allaha i wszystkich muzułmanów, którzy już żyli i będą jeszcze żyć!
— Czy i twoi ludzie przysięgną?
— Moja przysięga ma także dla nich znaczenie.
— To zsiadaj!
Skinąłem na Achmeda i Anglika, aby im oddać broń i konia. Przytem wyjaśniłem drugiemu, o co chodzi.
Zounds — zawołał — dałbym za to sto funtów, żeby być na waszem miejscu!
— Przypatrzcie mu się, sir! Taki chód nie całkiem jest bezpieczny!

— Hm! Zdejmuje haik. Co za muskuły! Ten stary boy ma ręce jak słoń. Uważajcie, sir; ta sprawa mnie zastanawia. Dajcie mu porządny box on the, stomach[2], aby mu dusza uciekła; tak będzie najlepiej!

  1. Wolnych ludzi.
  2. Uderzenie w żołądek.