Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O eftendi, ważysz się na więcej, aniżeli nam wolno. Kto może ufać przyjaźni Beni Meszeerów!
— Nie pozostaje nam zatem nic innego, jak trzymać się tropu zbójów i uderzyć na nich tam, gdzie ich znajdziemy.
— A czy ich dopędzimy? — zapytał szejk z niepokojem.
— Przypuszczam — odrzekłem. — Wprawdzie tylko mój koń zdoła doścignąć tę klacz i wielbłąda, lecz oni mają oprócz tego pięć innych koni, a może nawet i sześć, ponieważ jednego z ich ludzi zastrzelono. Bardzo jest prawdopodobne, że mają o jednego człowieka więcej, ponieważ podczas napadu musiał ktoś być przy ich koniach. Wreszcie Mochallah będzie się domyślała, że pośpieszymy za nimi i uczyni, co będzie mogła, dla powstrzymania ucieczki.
— Effendi! — zawołał szejk. — Słowa twoje są mądre i sączą mi w duszę pociechę!
— Nie obawiaj się, dostaniemy wszystko, jeśli będziemy przezorni. Byłoby oczywiście lepiej, gdybyśmy mieli więcej dobrych koni, na których mogłoby kilku z nas pojechać naprzód i śledzić Krumira. Ilu ludzi weźmiesz z sobą, Ali en Nurabi?
— Wszystkich.
— Maszallah! Czy chcesz z orłem polować na komara? Ścigamy co najwyżej siedmiu ludzi. Czyliż synom es Sebira tak bardzo brak odwagi, że stu na jednego potrzeba?
— Panie, zważ, że musimy wroga zdusić bez walki!
— Czemu?
— Skoro Krumir zobaczy, że grozi mu atak z naszej strony, będzie wolał zastrzelić klacz, wielbłąda i Mochallah, aniżeli nam oddać.
— Czyż zduszenie obeszłoby się bez ataku? Czy kilku ludzi nie może tak urządzić napadu, żeby zwyciężyć, zanim wróg zacznie się bronić? Czy chcesz u szczepów, które w drodze miniemy, wywołać obawę, że żywimy względem nich wrogie zamiary? Jeśli spot-