Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ścią o właściwościach miłości. Zapanowałem jednak, nad sobą i mówiłem w dalszym ciągu:
— Szejk zrobił mu niegdyś nadzieję i wyznaczył cenę, za którą miał dziewczynę otrzymać.
— Czy on zdoła zapłacić tę cenę?
— Tak. Był w Konstantynopolu i w Algierze, aby sobie na nią zarobić. Teraz zaś, kiedy powrócił, może nie dostać dziewczyny za to właśnie, że był na obczyźnie i jest moim sługą.
— Pańskim? Czemu właśnie dlatego?
— Ali en Nurabi nazwał mnie niewiernym.
— Do pioruna! Niech go kaczka kopnie! Niewiernym można nazwać tylko tego, kto albo prawdziwej wiary nie ma, albo ma własną bez kościoła i bez meczetu, już ze szkoły z ksiąg świętych proroka i kalifów z konieczności zmienioną i dokładnie zaprzysiężoną.
— Całkiem słusznie, panie pułkowniku! Teraz ja i dzielny Achmed mamy do pana prośbę, żebyś był u szejka jego dziewosłębem. I to zaraz. Wiem, jaką wagę będą miały słowa pańskie, oraz jak pan potrafi przemówić do serca, a w końcu przypuszczam, że przyda się to panu samemu.
— Mnie samemu? Wytłómacz mi pan ten niezrozumiały wyraz!
— Bez Achmeda es Sallah niepodobna pochwycić Krumira, ujęcie zaś tego łotra leży także w pańskim interesie, ponieważ on ukradł konia baszy Mahammeda es Sadak.
— To słuszne, a także słowa wasze o serdeczności i głębi serca nie są pozbawione racyi. Z tego też powodu przyjmuję z radością pańskie polecenie do sumiennego wykonania. Ponieważ zaś nie cierpi ono zwłoki, przeto pozwoli pan łaskawie, że zaraz zacznę przemowę. Proszę uważać, jaki szacunek sobie tem zdobędę!
Był już ostatni czas, żeby pułkownik zabrał głos, gdyż szejk nie mógł już zapanować nad zniecierpliwie-