Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu nie ujdzie, choćby uciekał przez całą pustynię Saharę.
— Kogo masz na myśli, effendi? Ten człowiek ma chyba oczy jak Dżebrail[1], widzący przez skały.
— Jest nim siedzący tu mój przyjaciel i towarzysz,. Achmed es Sallah.
Wszyscy spojrzeli ze zdumieniem na poczciwego Achmeda, on zaś rzucił na mnie spojrzenie, które omal że nie pobudziło mię do śmiechu. Wszak o prawdziwem śledzeniu tropu nie miał on większego pojęcia niż każdy inny Beduin.
— Prawda to? — zapytał szejk z podziwem.
— Czy wątpisz może? W owej dzikiej krainie, o której wam opowiadałem, szedłem nieraz miesiącami za tropem, dopóki nieprzyjaciel nie wpadł mi w ręce. Ścigałem go przez pustynie i bagna, przez bory i przez łąki, przez skały i góry, przez doliny i parowy, przez skały i potoki, przez wsi i miasta. Nieraz dzieliła mnie od niego przestrzeń całych tygodni, a często ledwie godzina drogi. Pytałem o niego liście drzew, źdźbła trawy, zwierzęta leśne, woń ognia, wodę potoków, mech po jaskiniach, rumowiska na zboczach 1 śnieg na górach. Wszędzie otrzymywałem dokładną odpowiedź i dostawałem w końcu w swe ręce tego, którego szukałem. Czy sądzicie, że Achmed es Sallah, który jeździł ze mną długo po tutejszym kraju, nic się nie nauczył od swego mistrza? Achmedzie, odpowiedz sam: czy spodziewasz się odnaleźć Krumira?
Pytanie to dławiło go przez chwilę, lecz potem odpowiedział tonem pewności siebie:
— Na brodę proroka, znajdę go, choćby poszedł, gdzie zechce! Na to zwrócił się szejk do niego:
— Czy znajdziesz także moją klacz, wielbłąda i córkę moją?

Poczciwy Achmed rzucił najpierw na mnie pytające

  1. Archanioł Gabryel.