Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

związanemi rękami rewolwery, które mi były wypadły, kiedy mię w głowę uderzono, i obudziłem was ze snu sześciu strzałami. Teraz wiecie już wszystko.
— Ale ty wiesz, dokąd udał się Krumir?
— Pomyślę nad tem. Szejku, podziękuj Achmedowi es Sallah, że nie zasnął, lecz czuwał! jego oba wystrzały huknęły silniej niż moje. Jemu masz dużo do zawdzięczenia.
— Czy ocalił mi córkę, klacz i hedżina?
— Tego nie mógł uczynić, ale może ci dopomóc do ich odzyskania.
— On?
— Tak, on!
— Dowiedź tego, effendi!
— Nikt z was nie wie, dokąd zwrócił się Krumir, na północ, czy na południe, na wschód, czy też na zachód, dlatego musicie zaczekać do jutra rana, aby odczytać jego darb i ethar[1]. Czy jest w waszym szczepie człowiek, któryby się nigdy nie pomylił w rozpoznaniu tropu?
— Wszyscy umiemy odczytywać ślady ludzi i zwierząt — odrzekł szejk, a po minach innych poznałem, że byli tego samego zdania. Gdyby ci Beduini zobaczyli kiedy Apacza lub Komańcza „na tropie“, nabraliby pewnie o sobie nieco pokorniejszego wyobrażenia. Ja jednak nie dałem nic po sobie poznać i rzekłem:
— W takim razie nie obawiaj się, szejku. Możemy spokojnie położyć się spać, gdyż rano poznają wszyscy twoi wojownicy trop, a ty rychło odzyskasz swoją własność.
— Nie wierz w to, panie! — zawołał. — Rosa i wiatr nocny wnet zatrą ślady. Czyż nie wiesz, że trop można tylko przez godzinę dokładnie odczytać?

— Ja znam takiego, który każdy darb i ethar jeszcze po tygodniu potrafi odczytać. Kogo on ściga, ten

  1. Trop i ślad.