Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jownikowi przystoi niewzruszone oblicze i mowa spokojna, nawet jeśliby smum szalał w jego duszy. Nie zawsze najszybszy biegun przybywa pierwszy do celu. Pozwól, że ci opowiem pewną historyę.
— Effendi, ty chcesz opowiadać historyę, a tymczasem mnie zabija niepokój!
— Wiem, że nie umrzesz! Po drugiej stronie wielkiego morza jest kraj szeroki, a zamieszkują go ludzie dzicy i zwierzęta dzikie. Walczyłem z tymi ludźmi, przeżyłem z nimi wiele przygód i zabijałem te zwierzęta. W owym kraju rośnie złoto pod ziemią, a wielu udaje się tam, aby je zbierać. Jechałem raz z trzema myśliwcami przez puszczę i przybyłem wieczorem na miejsce, gdzie mieszkało wielu ludzi, wykopujących złoto z ziemi, którzy zaprosili nas, żebyśmy byli ich gośćmi. Jedliśmy więc z nimi, piliśmy, paliliśmy i spaliśmy u nich. Postawiony przez nich na straży człowiek zasnął, a kiedy przyszedł drugi, by go zastąpić, złoto już było skradzione. Wszyscy mężowie pochwycili za broń, aby ścigać złodzieja. Ja radziłem, żeby zaczekali do rana, kiedy będzie widać jego ślady. Lecz oni nie posłuchali mnie i pospieszyli za złodziejem. Zostali tylko dwaj dla pilnowania obozu. Nazajutrz wyruszyłem także ja z trzema myśliwcami, aby szukać złota, skradzionego ludziom, z których gościnności korzystaliśmy. Znaleźliśmy złoto, walczyliśmy ze złodziejami, a zabiwszy kilku, odebraliśmy im zdobycz. Już trzeciego dnia przynieśliśmy złoto do obozu. Natomiast ci, którym było tak pilno, wrócili dopiero za tydzień. Byli zmęczeni trudami, głodem i pragnieniem, lecz złota nie odszukali. Czy domyślasz się, szejku, na co opowiadam ci tę historyę?
On zaś skinął niecierpliwie głową i zapytał:
— Sądzisz więc, że powinniśmy pójść za Saadisem el Chabir dopiero z brzaskiem dnia?
— Tak, dopiero o świcie, a może nawet później.
— Panie, w takim razie umknie nam! — wybuchnął.
— Czy wiesz, dokąd się zwrócił w ucieczce?