Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Coście zrobili, sir? — zapytałem. — Teraz życie wasze w niebezpieczeństwie!
Anglik wyciągnął spokojnie jeden z pistoletów, odwiódł kurki i odrzekł chłodno:
— Życie moje w niebezpieczeństwie? W takim razie ja wpierw jego trochę zabiję. Nie mogę pozwolić koniokradowi na to, żeby się ze mną brutalnie obchodził.
— Na miłość Boga, nie strzelajcie! On pozostaje teraz pod osłoną całego szczepu i śmierć jego sprowadziłaby na was zemstę krwi.
Pshaw! Czy może sądzicie, że Englishman zna to głupstwo, które się zowie: strachem lub obawą? Ten człowiek obraził mnie wedle zwyczajów mojego kraju, za to ja obraziłem jego wedle zwyczajów jego kraju. Temsamem sprawa między nami załatwiona. Jeśli mu to nie wystarczy, to już będzie jego rzeczą. Yes! Obawy moje co do wtargnięcia Krumira do namiotu nie spełniły się na szczęście. Krüger-bej potrząsnął na to głową, mówiąc:
— Ten ed Dedmaka stracił chyba poczucie własnej godności, inaczej bowiem życieby naraził, byle pomścić tę obelgę, którą można chyba nazwać największą. Czy Anglik by go zastrzelił?
— Boję się o to.
— W takim razie musimy się zastanowić, jakby temu zapobiec. Gdyby ten drab odważył się wejść do namiotu, przytrzymamy go natychmiast, ażeby nie mógł się ruszyć. Potem zawołamy szejka i oddamy mu jeńca, aby w ten sposób uczynić go nieszkodliwym.
Lecz do wykonania tego planu nie przyszło, ponieważ Krumir się nie zjawił. Dopiero, gdy nadszedł szejk, dowiedzieliśmy się, że Saadis skarżył się przed nim na nas i zagroził nam ciężką zemstą. Na czas pobytu we wsi dano mu inny namiot.
Tymczasem upłynęło całe popołudnie, a zdaleka zabrzmiały słowa: „Hai aal el sallah, tak, gotuj się do modlitwy, kiedy słońce zanurza się w morzu piasczystem!“