Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wy. Oko jego spoczywało na przywiązanej w pobliżu siwce en Nurabiego, następnie prześliznęło się po namiocie dla kobiet, przed którym zajęta była Mochallah mieleniem durrhy na kamieniu. W spojrzeniu jego malował się wyraz pożądliwości i szyderstwa, a ja wyczytałem mu z twarzy myśl, że zarówno koń, jakoteż piękna dziewczyna były dla niego czemś, o co warto było się pokusić. Po ostatnich słowach Krüger-beja zwrócił się do niego z dumnym wyrazem twarzy.
— Byłeś przed trzema tygodniami w Tunisie? rzekł doń pułkownik gwardyi.
— Co ciebie moje drogi obchodzą? — odparł.
— Więcej aniżeli przypuszczasz! Czy zaprzeczysz temu, że tam byłeś?
— Nie chcę ani zaprzeczać, ani odpowiadać ci na cokolwiek. Jestem wolnym synem Dekmaka, ty zaś niewolnikiem baszy. Zaczekaj, dopóki mi się nie spodoba z tobą pomówić!
— Musi ci się spodobać, ty wolny ed Dekmaka, który jesteś jeńcem walecznych Uelad es Sebira. Ten obcy emir z Inglistanu widział ciebie w Tunisie.
— Niech sobie widzi kogo chce! Co mnie to obchodzi?
— Jechałeś na srokaczu.
Coś, jakby wyraz przerażenia, przemknęło po żelaznem obliczu Krumira, zapanował jednak nad sobą i odpowiedział:
— Czy ten obcy emir przybył na to tylko z Inglistanu, żeby oglądać srokacze?
— Skradziono go baszy, a ty jechałeś na nim z Bardo przez Manubę do gór Saghoan. Nie mogliśmy już ciebie doścignąć.
Krumir zaśmiał się krótko, złośliwie.
— W takim razie był ten srokacz bardzo dobrym koniem! rzekł. — Ten, kto go ukradł, jest widocznie lepszym jeźdźcem od tych, którzy go ścigali.
— A jednak dopędzili go, jak teraz widzisz, baadisie el Chabir, gdzie ukryłeś skradzionego konia?