tak niespodzianie, że aż usta otworzył ze zdumienia i przez długi czas nie mógł ich zamknąć.
— Co? — zawołał w końcu.
— Ten Saadis el Chabir, ten arcyłotr, to byłby on? Czy lord się nie pomylił?
— Nie myli się napewno!
— Do stu piorunów! To dobrze! To będzie połów, za który mi Sadak-bej ofiaruje największą wdzięczność. Ale gdzie srokacz?
— Pewnie sprzedany, skoro Krumir nie jechał dzisiaj na nim.
— Niech dyabeł porwie tego draba! On dopóty będzie brał bastonadę w podeszwy, dopóki się nie przyzna, gdzie schował srokacza. Proszę pana, zawróćmy czemprędzej, ażebyśmy przyszli tam jeszcze, zanim tego łotra ułaskawi zgromadzenie starszyzny i weźmie go przez to w swoją opiekę!
— Czy pozwolą nam stanąć przed zebraniem?
Krüger-bej zatrzymał się i zamyślił.
— Nie — odrzekł potem — i to jest przykre. Mimo to wracajmy, ponieważ nigdy się nie wie, co w takiej sprawie może znaczyć jedna chwila i jaki skutek może pociągnąć za sobą zaniedbanie czegoś. Cały batalion w tył zwrot i marsz!
Udaliśmy się więc czemprędzej do duaru. Przed nim pilnował Achmed obok pasących się koni. Ja stanąłem przy nim, a tamci dwaj poszli dalej. Widocznie Achmed otrzymał jakąś przyjemną wiadomość, gdyż otwarta twarz jego błyszczała od zachwytu.
— O sidi — rzekł — słońce weszło nad twoim przyjacielem i sługą, a Allah wylał nań pełnię szczęścia!
— Czy wolno wiedzieć, jakiego posła użył Allah, by cię obdarzyć tem szczęściem?
— Tobie wolno, lecz tylko tobie. Mochallah, najpiękniejsza z hurysek, przechodziła tędy, by zobaczyć, co się dzieje z wielbłądami szejka. Musiała być bardzo ostrożną, ale przecież powiedziała mi, że o północy będzie na mnie czekała pod palmami. Szejk gniewa się
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/229
Wygląd
Ta strona została przepisana.