Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakaż radość zapanowała dokoła! Nikt nie myślał; o tem, że strzał padł, że mógł wypaść tylko ze strzelby, która też musiała mieć właściciela. Matka pierwsza zaczęła o tem mówić, a ojciec zbadał panterę i przekonał się, że kula weszła jej w prawe oko.
— Kto to strzelił? — zapytał.
— Ja wiem, ja wiem, ja przeczuwam! — zawołała. — To jest obcy effendi, gdyż on chciał mi dopomóc.
— Jaki effendi?
— Pokażę ci go. Kula mogła paść tylko z tyłu i tam on z pewnością jest. Poszukam go zaraz.
Tymczasem Frick Turnerstick postarał się już o to, żeby nas znaleziono z łatwością. Jakże zdumiał się i osłupiał kat na nasz widok! Poprostu słowa nie mógł z siebie wydobyć. Ująłem go za ramię i zapytałem:
— Czy i teraz jeszcze będziesz godził na moje życie?
— Nie, nie, nie, na Allaha! — wyjąkał. — Chciałem cię zabić, a ty ocaliłeś mi dziecko. Jak ci mam za to dziękować?
— Dziękuj nie mnie, lecz Bogu i zapytaj sam siebie, czy muzułmanin przebacza tak rychło jak chrześcijanin. Czy teraz żonie twojej będzie wolno się modlić tak, jak nakazuje jej serce?
— Tak, wolno jej, a ja pomodlę się z nią razem, ponieważ nasz prorok nie chciał usłyszeć mojego głosu..
I ten, z początku tak odpychający, człowiek wziął mnie w objęcia, żona jego podała mi rękę, a on nie patrzył już na to ponuro, mały Asmar zaś musiał mi podać usta do pocałunku.
Wrażenie, jakie wywarło na kacie ocalenie dziecka, było widocznie doniosłe, oświadczył bowiem, że zaniecha podróży do Keruanu i powróci do Sfaksu, czem nikt nie ucieszył się tak, jak Kalada.
Ruszyliśmy w drogę i dotarliśmy pod wieczór z powrotem do Sfaksu, gdzie Mandi zdziwił się niepomiernie, ujrzawszy znowu kata z żoną i dzieckiem.
— Powróciłem — rzekł muzułmanin — ponieważ