Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To nie jest w jego mocy! — zawołała żona.
— Czy Iza, twój Chrystus, potrafi nas ocalić? — spytał na pół szyderczo, a na poły z nadzieją.
— Z pewnością!
— Zobaczymy! Uwierzę w tego, który przyniesie ocalenie.
W tym wypadku nie można było o niczem innem pomyśleć, jak tylko o rozstrzygnięciu za pomocą mojej kuli. Zachodziło tylko pytanie, kiedy się potwór podniesie, gdyż tylko wtedy mogłem być pewien strzału. Zastrzeliłem już lwa i czarną panterę w nocy, byłem pewny mej strzelby i nie bałem się, że chybię.
— O Mahomecie, panie proroków, wysłuchaj mnie, — błagał kat drżącym głosem. Kochał dziecko istotnie, nawet wydało mi się, że słyszę, jak ze strachu dzwonił zębami. — Oddaj mi syna, albo cała twoja nauka nic nie warta!
Zaczekał chwilę, a gdy nic się nie stało, odezwał się do żony:
— Podpowiadaj mi słowa!
— Módl się tak! — odrzekła, podsuwając mu poszczególne słowa.
W tej samej chwili odzyskało dziecko przytomność i usłyszało, jak matka powiedziała: „Módl się tak“! Słyszało ono już nieraz to wezwanie i zaczęło odmawiać głośno swoje „Ja abana Iledsi“, Ojcze nasz. Tak więc trzy głosy równocześnie modliły się żarliwie.
Pantera zajęta była ciągle jeszcze jedzeniem, widocznie nie przeszkadzały jej głosy tych ludzi. Kiedy jednak usłyszała obok siebie jasny delikatny głos dziecka, podniosła się do postawy siedzącej i zaczęła wyć z zamkniętemi oczyma. Moja strzelba była gotowa, a zaledwie zwierz oczy otworzył, a ja ujrzałem ich żar żółtozielony, huknął mój wystrzał, odbijając się od sklepienia stokrotnie. Pantera poleciała na bok od dziecka, jak gdyby ją z przodu coś ciężko w łeb uderzyło. W tej chwili rzucili się ojciec i matka i porwali chłopca nienaruszonego zupełnie. Pantera tarzała się jeszcze przez chwilę, potem wyprężyła nogi i zdechła.