Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pianę mydlaną, zeskrobaną z twarzy i czaszek, aby nią potem z prawdziwą lubością smarować inne twarze i czaszki.
Za mieszkanie miałem płacić cztery franki na miesiąc, czyli franka tygodniowo z góry. Gdy staremu dałem dwa franki i oświadczyłem, że zabawię tu tylko przez tydzień, uważał mnie za księcia z tysiąca i jednej nocy i okazał gotowość golenia mnie za darmo, czego się oczywiście wyrzekłem.
Sprowadziłem się tu tylko na to, żeby przez jakie dwie godziny dziennie przypatrywać się życiu w tunetańskiej golarni. Resztę czasu spędzałem na przechadzkach w okolicy lub po mieście, a w nocy spałem na statku.
Przez pierwszych pięć dni nie zetknąłem się z wrogim mi muzułmaninem. Jeśli chciał mnie ścigać, to szukał mię niewątpliwie w dzielnicy francuskiej, a nie tutaj. Szóstego dnia wypadło mi spotkać się z nim w sposób niespodziewany. Oto gdy poprzedniego wieczora przyszedłem na statek, oznajmił mi Turnerstick z radością:
— Charley, miałem dziś szczęście, wielkie szczęście! Zobaczę harem.
— Nic wielkiego! Ja go widuję codziennie.
— Gdzie?
— U mojego golibrody.
— Nie gadajcie głupstw! Nie zazdroszczę wam tej praciotki rozrabiacza mydła. Zresztą skoro już mówimy o mydle, to wiedzcie, że już sprzedałem swoje, a na resztę towarów także mam zbyt, czego zaś tu nie wezmą, to zawiozę do Sfaksu, gdzie targ jest dobry. Chcę się tam udać najpierw, by się rozpytać. Czy pojedziecie ze mną?
— Oczywiście! Możebyśmy skorzystali z linii Societa Rubattino?
— Owszem. Pojutrze wieczorem odpływa stąd parowiec. Przygotujcie się do tego czasu!
— Jestem gotów każdej chwili. Ale wspomnieliście coś o haremie?