Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z kapitanem postąpił sobie tak samo jak ze mną. Gdy kapitanowi przetłómaczyłem rozmowę, nie wiedział, czy kazać tego człowieka zrzucić z pokładu, czy też go wyśmiać. Na moje postanowienie co do niego zgodził się w zupełności. Bezczelny osobnik musiał się wyrzec kajuty, ale nie zażądał jadła, ani napoju. Rozdarł burnus i połową owinął sobie głowę, na nogi zaś włożył pożyczone wydeptane trzewiki, które można było raczej nazwać pantoflami. Tak siedział nieruchomo i wpatrywał się w dal, nie troszcząc się pozornie o to, co się działo dokoła niego.
Od chwili, w której ocaleni dostali się na statek, płynęliśmy znowu pełnymi żaglami. Zaraz popołudniu przejechaliśmy przylądek Sidi Ali, a tuż przed wieczorem minęliśmy Cap Kartago i zbliżyliśmy się do przystani Goletty, przedmieścia Tunisu. Niebawem zarzuciliśmy kotwicę w porcie handlowym, położonym na południe od wojennego. Muzułmanin poruszył się wtedy poraz pierwszy. Przystąpił do mnie i Turnersticka i rzekł, wskazując na obu majtków:
— Pójdziecie natychmiast z tymi ludźmi do naszego konsula i potwierdzicie, że bryg zatonął. Konsul da wam swój podpis.
Ja zaś położyłem mu rękę na ramieniu i powiedziałem:
— A ty co zrobisz tymczasem?
— Wysiądę na ląd.
— Czy sądzisz, że ci na to pozwolimy?
— Pozwolicie? Wy nie możecie mi nic pozwalać, ani rozkazywać. Jesteście tutaj obcy, a ja jestem panem!
— Odwrotnie! Ty znajdujesz się na naszym statku i jesteś na nim obcym, a my panami. Mamy najzupełniejsze prawo zatrzymać cię jako mordercę, dopóki nasi konsulowie czegoś nie zarządzą. A może wciąż jeszcze jesteś takim tchórzem, że wypierasz się, jakobyś do mnie strzelał?
Nieopisanie dumny i wyniosły uśmiech przemknął mu po twarzy.