Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A kto chce mu śmierć zadać?
— Czyż nie znasz Behluwan-beja, dusiciela naszej gum. To przemówiła jego strzelba.
— Jak mam ją znać, skoro przybywam z daleka?
— To proś Allaha, żeby cię chronił przed nim, bo dusza twoja stanie się łupem śmierci, a ciało twoje pokarmem zwierząt. El thibb, wilk pustynny, i el bidż, sęp brodaty, wypiją krew twą i wyjedzą ci oczy, el tabea, hyena, skosztuje twojego mięsa, a abu ssuf, lis, połknie twe serce. Behluwan-bej jest ojcem stracenia, a śladem jego śmierć chodzi.
— Ja się jego nie boję. Jeśli śmierć chodzi jego śladem, to i jego także doścignie.
— Behluwan-bej nie umrze; ciało jego nie jest z mięsa i nie zabije go kula, ni włócznia. Stoi przy tobie, a ty go nie widzisz, jedzie u twego boku, a ty go nie słyszysz. Przychodzi, kiedy o nim nie myślisz, i znika, zanim sobie przypomnisz, że należało go zatrzymać. To nie jest człowiek, lecz najwyższy z dżinnów, któremu nie oprze się nikt ze śmiertelników, a rusznicę jego sporządził szejtan, który mieszka w piekle. Wysyła ona kule po całej Saharze i dosiągnie cię, choćbyś się schował pod ziemię. Czy pustynia nie pokazała ci jeszcze ani jednego zabitego z raną nad nosem w samym środku czoła?
— Widziałem kilku.
— Oni polegli z jego ręki. On wszechwiedzący, zna wszystkich z gum i nie zabija nikogo innego.
Gdyby ten strażnik był wiedział, że ta wszechwiedza opiera się na nieszczęsnym znaku A. L., awanturnicze wyobrażenie o zacnym Emerym byłoby się zmieniło niebawem.
— Co złego wyrządziła mu gum?
— Ja nie wiem i nikt ci tego nie powie. Sam go zapytaj!
— Uczynię to, skoro go tylko spotkam.
— Zakaż słów tych swojemu językowi! Czyż nie