Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ławica Tuarega i wielbłąda. Następnie, zacierając ile możności ślady za sobą, udaliśmy się do kaffili. Przyjęto nas pytaniami, czy widzieliśmy Behluwan-beja.
— Wielbłądzica dusiciela zbójców jest rącza, jak ptak w powietrzu — odpowiedziałem. — Już zniknął. Ale ja znam myśli mojego brata. On nie ustąpi od gum, dopóki jej nie wymorduje. Wkrótce ujrzycie jego oblicze i usłyszycie głos jego.
Słońce zapadło, a ziemia dyszała zdwojonym żarem. Przywiązawszy wielbłądy do kołków, zjedliśmy nader skromną wieczerzę. Sen, który mógł nam sił dodać, umykał z powiek. Gwiazdy ukazały się na niebie i nadeszła wreszcie północ. Emery popsuł swym strzałem moje rachuby. Gdyby Tuareg był spostrzegł kaffilę i doniósł o tem, byłby Hedżan-bej już dawno się do nas zbliżył. Tak jednak nie słychać było wycia hyeny. Czy mogłem się ośmielić poszukać rozbójnika, a kaffilę zostawić samą?
Wydałem swoim zaufanym towarzyszom, Józefowi i Tebu, odpowiednie rozkazy, a sam wyszedłem w cichą noc na pustynię.
Od gwiazd było tak jasno, że przy przeźroczystem powietrzu pustynnem mogłem dokładnie rozeznać się w otoczeniu i pomimo podobieństwa ławic dostać się na miejsce, gdzie Emery zabił Tuarega. Teraz musiałem podwoić ostrożność. Położyłem się indyańskim sposobem na ziemi i zacząłem się czołgać bez szmeru.
W tem samem miejscu, gdzie czuwał zabity, stali dwaj ludzie nieruchomo, nadsłuchując. Przysunąłem się tuż do nich i podniosłem się w górę. Oni zlękli się i odskoczyli, chwytając za broń.
— Rrree, stój! Kto jesteś? — zapytał jeden z nich, mierząc do mnie ze strzelby.
— Gdzie Hedżan-bej? — odpowiedziałem im na to również pytaniem.
— Czy znasz go? Należysz do jego ludzi?
Wydobyłem anaję.
— Przypatrz się jego znakowi! Gdzie on?