Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odbicie nie mogło dać strażnikowi, ponieważ my znajdowaliśmy się przed słońcem.
Był to szczególny, podobny do widma obraz odwróconego, unoszącego się w powietrzu, olbrzymiego wartownika karawany zbójeckiej.
— Rrree, stać! — rozkazałem. — Gum jest przed nami. Zsiadajcie, ludzie, i rozbijcie obóz!
Podczas tego zajęcia zapadało słońce coraz niżej, a zjawisko wznosiło się w tym samym stosunku, powiększając swe kształty nad widnokręgiem. Wyglądało to tak, jak gdybyśmy się znajdowali przed olbrzymią ciemnią optyczną, której soczewka zyskiwała z każdą chwilą na grubości i zdolności powiększania.
Wtem za powietrznym obrazem Araba ukazała się nowa postać, wyrosła obok niego z ziemi. Podniosła ręce i zwróciła jakiś długi cienki przedmiot ku głowie stojącego na straży, potem zachwiało się na chwilę powietrze w szczególny sposób i Arab runął na ziemię.
— Allah kerihm, Bóg jest łaskaw i litościwi — zawołał Hassan. — Chwała prorokowi, że ten obraz nie przedstawia mego ciała, gdyż tam zastrzelił jeden człowiek drugiego!
Miał słuszność. Gdyby też oddalenie nie było zbyt wielkie, bylibyśmy strzał usłyszeli.
Kto mógł być zabójcą? Jego powiększona postać pochyliła się nad poległym, a potem skierowała ów długi przedmiot, który mógł być tylko strzelbą, ku głowie wielbłąda, odbicie znów się zachwiało, zwierzę zerwało się w swoich potężnych kształtach i padło.
Ogarnęło mnie błyskawiczne przeczucie.
— Patrzcie, ludzie, widzicie go? — zawołałem. — To Behluwan-bej, dusiciel zbójców, wysłał strażnika z gum w krainę śmierci. Zostańcie tutaj! Dalej Abu billa Beni, dalej Józefie, chodźmy do niego!
W chwilę później siedzieliśmy na wielbłądach i pędziliśmy w stronę obrazu.
Im dalej posuwaliśmy się naprzód, tem bardziej opadały jego linie. Figura tego, którego uważałem za