Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mieh, przykłada je do ust pożądliwie i odkłada ze słowami, pełnemi żalu: „bom bosz, całkiem próżne!“
Modlitwy cichną, okrzyki stają się rzadsze, a przyschły do podniebienia język leży w ustach, ciężki jak ołów; potrafi jeszcze z biedą odmówić tylko surę jezin, trzydziesty szósty rozdział koranu, zwany przez muzułmanów „Kwelb el Kuran“, serce koranu i wygłaszany w niebezpieczeństwie śmierci.
Wtem daje się słyszeć głośny okrzyk radości.
Nad gęsto przysłoniętym widnokręgiem wynurzają się upragnione oddawna zarysy oazy. Na wysmukłych kolumnach rozchylają się wspaniałe korony palm daktylowych, powiewające w świeżym wietrze, który się zrywa od zachodu. Między zielonymi gajami połyskuje coś, jakby zmarszczki fal ożywczego jeziora, a powietrze wilgotnieje, zda się, od wodnych oparów. Korony palm odbijają się w błyskotliwej powierzchni wody, wielbłądy brodzą w nurtach, pochylając swe długie szyje, aby zaczerpnąć orzeźwiającej wilgoci.
— Ham dulillah, dzięki Bogu! To jest oaza! Pan nas ocalił. Chwała Jemu i dzięki!
Uradowani, chcą zwierzęta wprawić w ruch szybszy, lecz one zwieść się nie dają, gdyż ostry ich węch byłby im już dawno to powiedział, jeśliby w pobliżu znajdowała się woda prawdziwa.
— Hauehn aalejhu ia Allah, dopomóż im Boże! — prosi doświadczony przewodnik karawany. — Z pragnienia i z gorąca postradali rozum i uważają za rzeczywistość niebezpieczne odbicie, fatamorganę.

Słowa jego wywołują podwójne przygnębienie u zawiedzionych. Coraz to nieśmielej i powolniej posuwa się słabnący korowód, może ku okropnemu losowi zatracenia w stężałej pustyni, jak woda z wadi, pochłonięta przez żar słoneczny. Wówczas dżellaba wchodzi do Mekki, ale zbudowanej wysoko, ponad gwiazdami, a nie na Belad Moslemin[1].

  1. W Arabii.