Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drzwi, o których otwarcie daremnie kusili się nasi jeńcy. Pod jego lekkiem dotknięciem ustąpiły, choć zamknięte były z drugiej strony na dwa rygle. Verdoja przeszedł jeszcze przez furtkę, którą strażnik zostawił otwartą i dostał się wreszcie na korytarz, prowadzający do cel Mariana i Ungera. Pozamykał za sobą wszystkie drzwi. Nie przeczuwał wcale, że ktoś czeka na niego w korytarzu. Był pewny, iż Pardero ciągle jeszcze jest u swej Indjanki i że nie poszedł wraz ze strażnikiem, któremu widocznie jakaś nieprzewidziana przeszkoda nie pozwoliła przybyć do hacjendy.
Verdoja szedł wolno naprzód i skręcił wreszcie w korytarz, w którym znajdowały się cele więzienne obydwu dziewcząt. W pewnej chwili światło jego latarki padło na Mariana. Ledwie zdążył go poznać, ktoś chwycił go ztyłu i rozległ się głos Ungera.
— Stać! Mam go.
— Jeszcze nie! — ryknął Verdoja, wyrwał się i z taką siłą kopnął Mariana w brzuch, że ten runął na ziemię. Eks-rotmistrz ruszył naprzód w ogromnych susach, nie wypuszczając z rąk latarni.
Zorjentował się w mig, co zaszło. Zrozumiał jasno, że Pardero i strażnik zostali zabici, inaczej bowiem jeńcy nie mogliby się uwolnić. Dlatego też zdecydował się nie na walkę, a ucieczkę.
— Za nim! — zawołał Unger.
Mariano był już na nogach.
— Bez Emmy i Karji? — zapytał.
— Tak — odparł kapitan.
— A jeżeli je zgubimy? Pójdę po nie.
— W takim razie ja pobiegnę naprzód.

27