Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

byli. Byli przekonani, że schwycą Sternaua, lub zabiją, że nie ominie ich obiecana nagroda.
Dopiero teraz mógł Verdoja pomyśleć o sobie. Był kawalerem; gospodarstwo spoczywało w rękach dalekiej krewnej. Przybycie Verdoji było dla niej niespodzianką. Mniemała, że Verdoja bawi wraz z Juarezem w południowym Meksyku, zdziwiła się więc bardzo, gdy ujrzała jego postać w mgle nocnej. Zdziwienie to przeszło w grozę na widok braku jego czterech palców i jedneqo oka. Zaczęła obsypywać Verdoję wyrazami współczucia, lecz eks-rotmistrz przerwał ostro jej lamenty i kazał sobie przynieść kolację.
Chciwie pałaszując zastawione jadło, oświadczył, że w towarzystwie strażnika ma przybyć pewien gość, nazwiskiem Pardero. Polecił przygotować dla niego pokój i pozostawić wieczerzę, potem udał się na spoczynek, zmęczony był bowiem bardzo.
Obudził się późnym rankiem. Stara sennora stała nad jego łóżkiem z filiżanką czekolady. Wypiwszy czekoladę w milczeniu, zapytał:
— Czy sennor Pardero już wstał?
— Sennor Pardero?
— No tak. Ten, którego wczoraj oczekiwałem.
— Ach, ten. Niema go jeszcze.
— Niema go jeszcze? — zawołał Verdoja ze zdumieniem. — A strażnik, który go miał sprowadzić?
— Nie widziałam go również.
— Spałaś zapewne i nie słyszałaś, jak przybyli. Sami sobie poradzili bez ciebie.
Oburzyła się sennora nie na żarty i odparła:
— Wybij sobie sennor z głowy raz na zawsze, aby

25